sobota, 11 stycznia 2020

(Nie)łatwe powroty z emigracji [Wspomnienia]

Z serii "Wspomnienia" | 6 lutego 2011

Karetka pod bramą po raz trzeci w lutym. Dziś mamy szósty.
Lekarskie wizyty domowe u chorych dzieci – obiekt westchnień w Stanach. Cieszą,
choć przecież nie powinny :)
Czasem tak ciężko odpowiedzieć zwięźle i logicznie dlaczego i po co z Ameryki do Polski wróciliśmy po tylu latach. Bo przecież TAM to…! 
No więc TAM to nie ma, na przykład, wizyt domowych.  
TAM jest wiele rzeczy, które cieszą. Takich, co wcale nie cieszą jest też całkiem sporo. Kraj jak wiele innych, moim zdaniem przereklamowany i jak w reklamie – nie każdy go kupi. Zależy, co cieszy i jaka alternatywa.    
Dziwnie i pod prąd ta przeprowadzka. Dla nas miała sens, ale chyba tylko dla nas. Tu jest tak samo jak tam – do pewnego stopnia. Multikino, mackdolandsy, megasklepy, konsumpcja, kredyty, fryty i nagetsy, plastik, made in china i masówka. Wygoda jest, jak ktoś chce/nie może inaczej. 
Lecz dalej jest Polska ta, która różni. I o tę różnicę tu chodzi. 
O znajomość i akceptację pewnych tradycji i kultury. Wcale nie lepszych, czy gorszych, bo nie o porównywanie tu chodzi. Tradycji znajomych, zakorzenionych, takich od których ciepło się robi na sercu - tak po prostu.

O wspólną przeszłość, tę daleką też, ale przede wszystkim tę nieodległą, prywatną - o dzieciństwo, wspomnienia. O codzienność bliską sercu: sposób bycia, ubiór, estetykę, jedzenie, sposób wypowiadania się, język, historię, literaturę, sport, film. O sposób spędzania czasu wolnego, wystrój domu, architekturę miast, krajobraz, wychowanie dzieci. Takie tam. 
Te rzeczy stają się ważne, kiedy je tracisz.

Jednym udaje
się zaakceptować i polubić nowe nawyki, innych uciska ta inność i/lub dowolność(!). Jedni mają jeszcze wybór, inni wyboru już mieć nie mogą. Bo rodzina, bo praca, bo życie tam, bo obawy, hipoteki, bo stereotypy. Że są rzeczy ważniejsze niż sposób trzymania noża i widelca przy obiedzie? A pewnie, że są. Kluczem do szczęścia emigranta jest chyba umiejętność pogodzenia się z byciem w konflikcie z tym, jak zostało się wychowanym, tak ja to widzę po dwunastu latach. Bo to gdzieś tam głęboko w nas siedzi. I knuje, i porównuje, i przypomina o sobie w najmniej oczekiwanym momencie :(  
Nam widać brakło tej umiejętności kompromisu na dłuższą metę. 
Przykładem posłużę żeby nie było, że teoretyzuję z nadęciem: jadłospis dziecka w przedszkolu. Polska – kapuśniak, klopsy, żurek, surówka, pierogi, naleśniki, jarzynowa. Stany: kanapka, pizza, hot dog, owoce w syropie z puszki. To już nawet nie chodzi, czy zdrowe, czy niezdrowe bo można się spierać, czy klopsiki w gęstym sosie to rzeczywiście dobra alternatywa. Chodzi o to, że znajome, swojskie, znane. Mówcie mi ograniczona, ale ja na co dzień wolę nasze kasze :) 
Nadal nie wiem, jak wytłumaczyć się z tego powrotu, najchętniej w ogóle bym tego nie robiła. Czuję, że nieważne, co powiem i tak nikt mi nie uwierzy – bo tak lepiej, błogosławiony niech będzie mechanizm wyparcia. Kończę niniejszym, o wyrozumiałość prosząc emigrantów ostałych na emigracji, chwała Wam za to, że wytrwaliście :)

Tak nudno, że fajnie [Wspomnienia]

Z serii "Wspomnienia" | 17 maja 2011


Życie toczy się tam. Tu cisza. 
Nie mam pomysłu, chciałabym ale łapię się na tym, że po co. I dla kogo? Szukam nowej ramki dla tego bloga. O czym jeszcze mogę tu pisać, żeby nie wyjść na chwalipiętę – patrzcie, mam nowe zdjęcia moich dzieci, domu, ogrodu, mebli – lub na zarozumialca – dobre, bo polskie, wracajcie!  
Fajnych, naprawdę fajnych ludzi poznajemy wokół. Przyjątka większe i mniejsze, Polaków Nocne Rozmowy, choć te – rzecz jasna – nie nadają się do przytoczenia na blogu o dzieciach… Poza tym rodzina czyta :) 
O dzieciach jako-takich pewnie, że pisać nadal mogę ale z nowości to tyle, że dają w kość. I kochane są przy tym, że hej. I żyję Nimi i dla Nich i nudą wieje z tego dla reszty świata, gdzie tyyyyle się dzieje, a mnie – biedną – to wszystko omija. I najśmieszniejsze dla mnie jest to, że byłam tam, pędziłam, dziękuję, zdążyłam, zatrzymałam się i liczy się dla mnie to i tylko to, dzieci, ten dzień, miesiąc, rok, od rana do wieczora, ile jeszcze takich lat przede mną? Dwa, trzy? I jaką szczęściarą jestem, że mogę robić to, co robię. 
Jak ja zazdroszczę swoim dzieciom matki! Matki, co Mambę zawsze ma w kieszeni. Albo lizaka dla mojej czwórki i kolejnej z sąsiedztwa. Co bajki oglądać pozwala, co do przedszkola chodzić nie zmusza, co walki Bakuganów urządza i przegrywa, jak należy. Co przytuli, na barana ponosi, na wycieczkę w nieznane wyciągnie, w trawie się z dziećmi (i psem) wyturla, truskawkami nakarmi… 
Ale jak tu pisać o dzieciach i byciu z nimi, żeby świat zrozumiał?
A zresztą psia kość – czy musi?
http://grolewski.com/blog/IMG_9511.jpg

 

Niedoblą mamą jesteś [Wspomnienia]

Z serii "Wspomnienia" | 10 sierpnia 2009

Czerwone wino, mąż wznosi toast za moje nowe stanowisko. Od szesnastego będę zarządzać i konsultować. Dostałam awans, fajną grupę ludzi i wynagrodzenie o jakim nie marzyłam. 
Jak podsumowała moja mama, jestem najciężej pracującą matką czwórki dzieci w mojej firmie. Może? Znam tu wielu ludzi, ale żadnej matki takiej gromadki drobnicy. Nie wiem, czy to dobrze, czy źle.
Nie myślę o sobie jako kobiecie sukcesu skupionej na karierze… I nie chciałabym żeby moje dzieci kiedyś tak o mnie myślały. Karierę mam gdzieś, po prostu lubię to, co robię i realnie podchodzę do wyidealizowanego siedzenia w domu i poglądu, że to dla dziecka najlepsze. Mam taki układ odniesienia, w którym znajduje się przestrzeń na mamę, żonę i na taką część kobiety, która nie należy do nikogo poza nią samą.
Ale jestem w stanie rzucić robotę natychmiast jeśli tylko uznalibyśmy, że będzie to lepsze dla rodziny. Na razie jednak, bilans za i przeciw daje wynik wskazujący, że dobrze jest jak jest.
Więc pracuję i robię to najlepiej jak potrafię. Dodatkowy plus dla nowego szefostwa, że zostało to zauważone. To wiatr w żagle. Już troszkę było mi tego potrzeba. Synowie i córki rosną, wakacje, plaża a my całe dnie w pracy. Synowie i córki, synowie i córki, moi synowie i moje córki, to nadal mnie zadziwia. Ilościowo. Nie dziecko, nie syn, nie córka. Synowie i córki… My Many Small Children.
Podczas rozmów kwalifikacyjnych o nową pracę, moja sprawność mówienia na każdy temat w języku ojczystym została wystawiona na próbę w języku angielskim. A ja myślałam, że znam ten język dość dobrze. Co innego plotkować o duperelach z qmpelą a co innego odpowiedzieć na pytanie o wizję długoterminowej strategii szkoleniowej w dziedzinie planowania zatrudnienia wobec spodziewanego przejścia na emeryturę znacznej części firmowej siły roboczej i zaoferowania konkretnych rozwiązań w tym kierunku. Czy coś w tym stylu. W głowie to mam, ale jak to ładnie opowiedzieć i podeprzeć koncepcjami instructional design i adult learning theories oraz doświadczeniem z wcześniejszych projektów, jakie prowadziłam w firmie i jako wykładowca na uniwerku? 
Pracuję dziś z domu, teraz przerwa. Szum pralki i zmywarki zagłuszony przez ukochane U2 z głośników na maxa. Korci mnie żeby wyskoczyć na ŻAGLE! Ale gdzie, z kim, własnej łajby nie mamy, a tu wszyscy w robocie. Kawa, kawa musi mi wystraczyć. Wrzucę jeszcze do kompa zdjęcia z aparatu i … koniec przerwy. Strategie i klienci czekają.
O trójce + 1 będzie w najbliższym odcinku.
Ps. A tekst z tytułu to najnowsze dzieło Kubusia. Słyszę to kiedy wysyłam Kubę do kąta, odmawiam czegoś lub sprzeciwiam się jego poglądom. Od dwóch tygodni niedoblą mamą bywam…

czwartek, 9 stycznia 2020

5 miesięcy trojaków [Wspomnienia]

Z serii "Wspomnienia" | 14 maja 2009
Tyle się dzieje a ja nie mam czasu wszystkiego opisać bo…. tyle się dzieje.   

Dwa tygodnie temu przyleciał dziadek. Maluchy są wypieszczone, wynoszone na rękach, zasypiają teraz najczęściej w dziadkowych ramionach (oj, co to będzie jak dziadek odjedzie). Kuba zachwycony bo dziadek kiedy tylko może, pracuje na zewnątrz. Jest więc z kim pobawić się na dworze, jest komu pomagać przy kopaniu dziur pod nowe krzewy, przy ścinaniu suchych drzew w przydomowym lasku, grabieniu liści, sadzeniu kwiatów. Pies znowu odżył, podobnie gdy była u nas babcia kilka miesięcy temu. Znów ktoś ma dla niego czas, wyprowadza na spacery kilka razy dziennie, daje jeść, drapie za uchem, nie przegania z kąta w kąt. Aż boję się myśleć, że niedługo się to skończy i Baton znów będzie ostatni w kolejce, a swoje potrzeby będzie załatwiał w biegu (tak jak reszta dorosłej rodziny, he he).   

W poniedziałek, proszę państwa, Filip z pozycji półleżącej podciągnął się do pozycji siedzącej i wytrwał w niej kilka sekund. Sam! W wieku czterech i pół miesięcy. No tak, przeżywam jak mrówka bo to wyczyn niemały ; ) Ten chłopak jest tak silny, że nieustannie mnie zadziwia. Przybrał ostatnio sporo na wadze, zaokrąglił się i waży ponad 20 funtów, co na jego wiek kwalifikuje go wysoko, wysoko ponad przeciętną. Nosi ubrania na 9-12 miesięcy. Pomyśleć, że to wcześniak…

Filip jest wiecznie uśmiechnięty. Śmieje się na głos kiedy bierze się go w ramiona, gdy jest przebierany (ma już łaskotki?), kiedy całuje się go po pyzatych policzkach. Nie ma właściwie sensu wyliczać okazji, bo to dziecko śmieje się bez przerwy.  A kiedy zobaczy mnie, tatę lub Kubę to dosłownie pęka z radości – buzia mu się napina, zaciska usta, pluje, dmucha bańki, oczy mu się śmieją, przeżywa bardzo. Filip uwielbia swoje siostry. Jako pierwszy odkrył, że ma rodzeństwo i kiedy tylko ma okazję patrzeć na dziewczyny jest bardzo zadowolony i uśmiecha się jeszcze szerzej. Patrząc na niego myślę sobie, że nie ma nic piękniejszego na świecie niż zdrowe, roześmiane, szczęśliwe dziecko. A jak dodać do tego jeszcze śliczne dołeczki w pulchnych policzkach? Cudo po prostu, najchętniej bym go zjadła : )      

Gabrysia przegina ze wstawaniem. Normalnie się zawzięła i nie poleży spokojnie, nie chce nawet siedzieć z podtrzymaniem, chce tylko stać (będąc podtrzymywaną naturalnie).  Uparcie prostuje nóżki, próbuje odbijać się od naszych kolan, podciąga się do wstawania, nawet butlę najchętniej opróżniałaby na stojąco.  Nie tylko poszerzyły się jej horyzonty – bo wyżej stoi – ale też rozruszała się bardzo. Do tego stopnia, że musieliśmy przenieść ją do łóżeczka Karoliny, które ma przytwierdzone wszystkie ścianki na stałe.  Gabrysia położona na plecach na środku łóżeczka po minucie jest już w którymś górnym rogu, tak ją nosi gdy macha rękami i nogami jak zwariowana. W jej łóżeczku jedna strona jest odsuwana i bałam się, że wpadnie kiedyś w szczelinę pomiędzy materacem i szczeblami i się udusi. W łóżeczku Karoliny wiem, że stabilne szczeble zatrzymają Gabi i dalej się nie przesunie. Co najwyżej zdenerwuje ją walenie głową o szczeble i się rozpłacze (czyli rozedrze, czytajcie dalej).     

Gabriela nadaje jak nakręcona, gada bez przerwy. Rano budzi się przed wszystkimi około szóstej i opowiada historie, głośno i donośnie krzyczy niskim głosem, gaworzy, kwiczy. Gabrysia ma bardzo, bardzo, BARDZO silny głos. Jak już kiedyś pisałam, to dziecko prawie w ogóle nie płacze. Ale kiedy już zapłacze to ściany drżą. Drze się tak donośnie, że bębenki w uszach pękają. Mój tata słysząc po raz pierwszy płaczącą Gabrysię przestraszył się nie na żarty.     

Karolina za to ćwierka. Tak właśnie to brzmi – jak ćwierkanie ptaszka w wysokich, cieniutkich tonach. Uśmiecha się przepięknie, z zawiadiackim błyskiem w oku. Czy muszę dodawać, że uwielbia być noszona przez dziadka i domaga się tego głośno i wyraźnie? Karolinka za kilka tygodni rozpocznie dwumiesięczną terapię na rozluźnienie mięśni szyjnych. Od urodzenia ma tendencję do zwracania głowy w prawą stronę i mimo usilnych starań kładzenia jej na lewym boku, po kilku minutach i tak przekręca głowę na prawo, tak śpi, tak się bawi, tak je. Główka z tylu zaczęła się już spłaszczać po prawej stronie i jest teraz niesymetryczna. Terapia ma pomoć Karolinie w rozluźnieniu mięśni i częstszym używaniu lewej strony. Mam nadzieję, że to wystarczy i że Tola nie będzie musiała nosić hełmu korekcyjnego. Naszą  małą dziewczynkę czeka też operacja przepukliny w najbliższych tygodniach :(

Karolinka daje nam popalić. Nadal jest niecierpliwa i reaguje przeraźliwym płaczem na wszystko co nie po jej myśli. Ostatnie dni były dla niej bardzo ciężkie, płakała właściwie codziennie i nie byłam w stanie jej uspokoić. Być może to przepuklina daje się we znaki bo znowu zrobiła się twarda i napięta. W piątek za dwa tygodnie mamy konsultację z chirurgiem i zaraz potem będą pewnie kroić moją malutką dziewczynkę. Nie wiem jeszcze jak to przeżyję, bo to taka kruszynka, ale wiem, że to dla jej dobra i tego będę się trzymać.    

Dzieje się u nas dużo bo zwiedzamy z tatą nasze miasto i okoliczne atrakcje takie jak muzeum Harley’a, muzeum sztuki. Pojechaliśmy też do Chicago w zeszły czwartek, była to super wycieczka i wakacje dla Kuby, dziadka, męża i dla mnie. Trojaczki zostały w żłobku bo z trójką niemowląt nie bylibyśmy w stanie zwiedzić nawet części tego co widzieliśmy.  Staram się brać dzień lub pół dnia wakacji tu i tam, mąż też na tyle na ile może, żeby tata nie siedział sam w domu. A w te dni kiedy dziadek był sam i tak nie posiedział długo bo wykarczował nam ładny kawałek zapuszczonego lasu i doprowadził ogród do porządku. W weekendy pracują razem z mężem i Kubą, malują, porządkują. Mieliśmy też gości na obiedzie kilka razy, sami pojechaliśmy w gości, jutro znów ktoś przychodzi na grilla a w sobotę przyjeżdza brat z rodziną z południa (Kentucky). Nad garami stoję więc bez przerwy bo gośc w dom, wiadomo, a w dodatku dziadek do dwóch dań przyzwyczajony więc mogę się spełniać w grzybowej, kremie kalafiorowym, rosołkach. 
Tata kupił sobie laptopa i wieczorami dajemy Mu lekcje obsługi komputera. Kiedy dzieci już śpią i dom ogarnięty, robimy drinki i zasiadamy przed TVN-owskimi Faktami ściągniętymi z internetu na telewizor. Tata nadziwić się nie może jak wszystko mamy dopracowane co do minuty i jak sprawnie nam idzie obsługa tylu dzieci. Tak super to znowu nie jest bo co jakiś czas zdarza się, że mamy w domu mały sajgon – wszyscy płaczą,  Kuba marudzi, obiad w proszku, mleka dla dzieci nie ma, mąż z dziadkiem wybyli do sklepu po korę/ziemię/krzewy, a ja nie wiem w co najpierw ręce włożyć. Na szczęście nie zdarza się to często : ) 

http://grolewski.com/5m-cy-1.JPG 



Karolinka [Wspomnienia]

  
Z serii "Wspomnienia" | 4 lipca 2009
Szczepienia na sześć miesięcy za nami. Kiedy wyszliśmy z gabinetu pediatry, poczekalnia świeciła pustkami. Czy to przypadek, czy też wszyscy mali pacjenci wzięli nogi za pas wystraszeni rykiem trójki niemowlaków? 
Każde było kłute trzy razy, w sumie18 szczepionek, po sześć na dziecko. Zważono mi dzieci, i tak: Filip waży 10 kilogramów, Gabrysia 8 i trochę, a Tola 7 i ćwiartkę. 
Mogę już spokojnie pisać o nerwówce, jaką przeżywaliśmy przez ostatnich kilka tygodni. Na szczęście wszystko dobrze się skończyło, ale był straszno.  
Zaczęło się od wizyty u terapeuty. Karolinka ma od urodzenia tendencję do zwracania głowy w prawo, co spowodowało, że jej głowa zaczynała być bardziej spłaszczona z prawej strony. Pediatra wysłał nas do terapeutki aby ta zastosowała odpowiednie ćwiczenia i masaż rozluźniający. Terapeutka pomierzyła, popatrzyła i stwierdziła, że przydałby się hełm korekcyjny, w którym Karolina miałaby chodzić 23 na dobę przez 3-4 miesiące. Ach, jak ja się przejęłam, że dziecko w środku lata będzie chodzić w kasku, że będzie jej gorąco, że będzie wyglądać śmiesznie, że to, że tamto. Wysłano nas do lekarza specjalisty od kasków. Lekarz nas co prawda nie zaszczycił swoją obecnością podczas umówionej wizyty, ale pielęgniarka obadała Tolę i uparła się, że trzeba zrobić rentgen żeby zobaczyć czy kości czaszki przypadkiem się już nie zrosły. 
Niewiele się tym przejęliśmy, trzeba rentgena to trzeba, robimy. Kilka dni później zdjęcie rentgenowskie jest ale… podobno kiepskiej jakości. Nic na nim nie wiadać, przynajmniej ten lekarz-widmo podobno nic nie widzi, odsyła nas z Karolinką do specjalisty chirurga czaszki do wojewódzkiego szpitala dziecięcego. Tu już zaczęły się nerwy. Neurochirurg? Cięcie czaszki? Co jest grane? Czy oni rzeczywiście nic nie widzą na tym rentgenie, czy widzą COŚ, o czym nie chcą nam powiedzieć? 
Za tydzień wizyta, chirurg patrzy na Karolinkę, patrzy na zdjęcie i zleca tomograf komputerowy. Podejrzewa, że kości czaszki zrosły się zbyt prędko i potrzebna będzie operacja. Nie wdaje się w szczegóły, odsyła do domu i każe czekać na telefon w sprawie daty tomografu.  Ale jak tu czekać, gdy nad Karolinką krąży widmo otwierania i cięcia czaszki. Zasiadamy do internetu i czytamy rzeczy, których lepiej żebyśmy nie wiedzieli. Jeśli czaszka rzeczywiście się zrosła to kości blokujące dynamiczny w tym okresie życia rozwój mózgu mogą spowodować nieodwracalne uszkodzenia, utratę mowy, wzroku, opóźnienia rozwojowe. Potrzebna jest operacja, ale ta niesie za sobą ryzyko bo operuje się w bezpośredniej okolicy mózgu, rozcina czaszkę od ucha do ucha, operacja trwa średnio 8 godzin, na tydzień dziecko zostaje w szpitalu. Bardzo poważna interwencja.  
To sobie poczytałam i tydzień spać nie mogłam. 
Czekałam na wyznaczony termin, dzwoniłam, sprawdzałam, w końcu oddzwonili, że termin jest. Pojechałam z Karoliną w środę wcześnie rano, ta mi cała godzinną drogę w aucie płakała z głodu, ale karmić nie kazali bo prawdopodobnie będą musieli ją uśpić. Żeby się nie ruszała i żeby zdjęcie dobrze wyszło. Maszyna wielka, Tolunia malutka, płacze, rzuca się, ale usypiać na szczęście nie trzeba. Jestem w stanie utrzymać ją prosto. Pani radiolog ma niewyraźną minę, mówi, że wyniki będą za 3-4 dni. No i czekamy, jedna godzina, druga godzina, trzecia. To jak czekanie na wyrok. I pomyśleć, że dwa tygodnie wcześniej perspektywa noszenia hełmu korekcyjnego wydawała mi się tą gorszą opcją. Teraz dałabym wiele, aby to TYLKO o hełm chodziło. 
Czekalibyśmy nadal, jeszcze nie oddzwonili z wynikami ze szpitala dziecięcego. Ale już wiemy na 99%, że kości się nie zrosły. To nasza super pielęgniarka podczas czwartkowych szczepień "włamała" się do komputera szpitala dziecięcego i podejrzała raport radiologa, mówiący o tym, że wszystko wygląda dobrze i kości się nie zrosły. To neurochirurg podejmie ostateczną decyzję, ale podobno rzadko się zdarza, żeby chirurg i radiolog różnie interpretowali wyniki badań. Jena tak naprawdę nie włamała się do komputera, dawno temu szpital udostępnił dane lekarzom w województwie, niewielu nadal z niego korzysta, bo szpital co chwila zmienia hasła dostępu, ale nasza Jena trzyma rękę na pulsie i dzięki niej możemy znowu oddychać. 
W przyszłym tygodniu będę mogła skupić się na wybieraniu wzorku na hełm Karolinki i będzie to dla mnie niezła lekcja pokory.
Rzeczywiście – zawsze może być gorzej!

9 mcy – przegląd [Wspomnienia]

Z serii "Wspomnienia" | 5 Września 2009
Zacznę od stanu uzębienia… Fascynująca sprawa ;} W dziewiątym miesiącu ilość mleczaków u trojaków wygląda następująco: Karolina zębów się jeszcze nie dorobiła, Filipowi pierwszy ząb wyszedł w niedzielę podczas wycieczki do ogrodów botanicznch w Chicago, Gabrysi jako pierwszej dwie dolne jedynki w piątek tydzień temu.
Obyło się bez większych problemów, w zasadzie Gabrysia zaskoczyła mnie zupełnie. Obudziła się rano z zębami i już. Kiedy Kubie przeżynał się pierwszy ząb trzy lata temu, przez dwie noce nie spaliśmy ani my, ani sąsiedzi. Było to przeżycie porównywalne do sztormu. Tym razem zęby po prostu pojawiły się i tyle. Filipowy ząb wyrósł niezauważalnie gdzieś pomiędzy ogrodem angielskim a japońskim podczas niedzielnego zwiedzania w znakomitym towarzystwie państwa M, ich potomków, oraz niezastąpionej babci D.
 http://grolewski.com/blog/small/IMG_2272_edited-1.jpg
 
Dzieciaki mówią sporo.
Największą gadułą jest Karolina. Ma nie tylko największy zasób słownictwa ale też najczęściej go używa (a właściwie to zależność jest chyba odwrotna – dużo miele językiem, próbuje, ćwiczy to i zasób słownictwa jej się poszerza). Gaworzy pod nosem, przechodzi od szeptu do krzyku i tak na zmianę. Do monologu Tola dołącza śmieszne miny, boki można zrywać. Ona naprawdę opowiada. Z przekonaniem. Kiedy jest zła, mruczy pod nosem przez zaciśnięte zęby, mina marsowa, zerka spod oka, aby za chwilę totalnie zmienić nastrój i uśmiechniętą od ucha do ucha, wykrzykiwać tata, daj!

Karolina
lubi małpować zachowania innych. Przy śniadaniu, jeśli nie ma ochoty na gruszkę z kaszką, zaciska usta i zaczyna energicznie kręcić głową na boki na nie. Podpatrzyła u starszego brata. Żółw-zabawka, jaką Karolina ma w swoim łóżeczku ma śmiesznie przekręconą na bok głowę. Karolinka w pozycji siedzącej też skręca głowę tak, żeby patrzeć żółwiowi prosto w oczy. Lepsza płaszczyzna odniesienia?
Karolina wagowo mieści się w 25 centylach. Jest drobna, smukła, waży nieco ponad osiem kilogramów. Czasami wydaje mi się, że Karolinka to dorosła osoba w przebraniu dziecka. Nie wiem na czym to polega, ma takie dorosłe spojrzenie i wyraz twarzy.
 
http://grolewski.com/blog/small/Wrzesien1.jpg
 
Filip to nadal najszczęśliwsze dziecko pod słońcem. Wiecznie uśmiechnięty, zadowolony ze wszystkiego, towarzyski, do każdego wyciąga ręce i jest wniebowzięty kiedy bierze się go w ramiona. Lubi się przytulać. Ma śmieszny nawyk głaskania ludzi. Biorę go na ręce a on automatycznie zaczyna głaskać, zataczać rączką kółka na moim ramieniu, plecach. Tata, który też uwielbia przytulanki, przechwytuje Filipa kiedy tylko może. Zgrali się. Ojciec jest w siódmym niebie, głaskany przez swojego dziewięciomiesięcznego niemowlaka-też-przytulankę ;) 
Filip mówi daj, dada, baba, ba, adi, ada.
http://grolewski.com/blog/small/IMG_2415_filip-1.JPG 

















Zdarza się, że przechodnie na spacerze nie dowierzają, że trójka dzieci w wózku to trojaczki w jednym wieku. Filip z wyglądu przypomina raczej starszego brata niż rówieśnika dziewczynek. Siedzi pośrodku jak olbrzym na tronie i szczerzy zęby (przepraszam, zęba szczerzy) do wszystkich. W siatce centyli prawie nie mieści się już w swoim przedziale wiekowym. Waży 13 kilogramów. 
 http://grolewski.com/blog/small/IMG_9898.JPG
Gabrysia potrafi celnie i skutecznie trafiać do buzi rączką z jedzeniem. Jest nadal uosobieniem łagodności i spokoju. Nie, nie mogę napisać, że jest dzieckiem idealnym bo byłoby to krzywdzące dla pozostałych urwisów. No dobra, to nie bedę tego pisać ;) Gdybym miała tylko Gabrysię, podejrzewam, że umarłabym z nudów. To dziecko nie wymaga opieki w ogóle! OK, czasami trzeba ją wykąpać i przebrać. I podać butlę. Tyle. Pozostałą część dnia Gabrysia spędza na byciu grzeczną ślicznotą przyglądającą się wdzięcznie urokliwemu światu.
Gabrysia waży 10 kilogramów. Mówi dużo a do tego śpiewa. Ma piękny, donośny głos. Brzmi niskim altem kiedy opowiada historie rodzeństwu.
 http://grolewski.com/blog/small/IMG_0315_edited-2.jpg
Kuba, który za dwa miesiące będzie czterolatkiem, odkrył emocje i lubi się z nami dzielić swoimi uczuciami. Mamusiu, kocham Ciebie na zawsze rozbraja mnie skutecznie za każdym razem. Jest wyściskiwany i wycałowywany co chwilę bo słodki się zrobił jak łyżka miodu. Lubi rozmawiać, śpiewać, tańczyć, przytulać się (nowość). 
Opowiada niestworzone historie, czasami nieźle potrafi mnie nastraszyć „widząc” ducha za oknem. Wczoraj wieczorem po wyjściu z wanny zapytał kto go tak woła za oknem po ciemku. Zgłupiałam bo ja nie słyszałam zupełnie nic, a już na pewno żadnego wołania imienia Kuby…
 http://grolewski.com/blog/small/IMG_2350_edited-1.jpg
Nie zawsze nadążam z podręcznym kajetem, w którym zapisuję teksty Kubusia. Młody śmiga nimi na prawo i lewo w ciągu dnia, potem często zapominam. Ale zapisuję co się da, bo śmieszna jest nauka języka i neologizmy, jakie dzieci wymyślają w tym wieku. Szczególnie chyba dzieci wielojęzyczne, mieszające słowa, dodające koniugację tam gdzie jej być nie powinno (Czy lubisz fish-y? Nie chcę ubierać shoes-ów!), gubiące się w wyjątkach i zasadach polszczyzny (poiszłem [poszedłem]), wymianie ch na sz i podobnych (trocheckę, sucharka [na suszarkę]), przestawiających samogłoski i całe wyrazy (juszczarka, benzyna stacjonowa). Jak dla mnie fascynujące!
W angielskim tych błędów jest jeszcze więcej. Dla Kuby nadal polski jest językiem głównym, pierwszym. Angielski rozumie i posługuje się nim, ale na poziomie podstawowym. Nie dorównuje płynności w mówieniu swoim amerykańskim kolegom z przedszkola.
Trojaczki uwiecznione w dniu ukończenia 9-ciu miesięcy. 

http://www.grolewski.com/blog/small/9_m-cy_napis.jpg
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...