To, że kiedyś nowy pies pojawi się w naszym domu było pewne. Ale nie chciałam niczego przyspieszać. Nic na siłę. Musiało minąć sporo czasu po śmierci Batona, żeby odczekać, zapamiętać, odżałować. Przeżyć żałobę po prostu.
Potem zaczęliśmy przyzwyczajać się do wygodnego życia bez psa: w domu czyściej, w ogrodzie ładniej, roboty jakby mniej, obowiązków mniej, wakacje tańsze bo hotel dla zwierzaków kosztuje... Było tak dobrze, że już nawet wyjść z domu się nie chciało, bo jak to tak bez celu po okolicy krążyć. I nikt już tak wspaniale nie witał nas po powrotach, bo koty, no coż... koty to trochę inna bajka.
I w końcu wyszło jakoś tak naturalnie, że oboje z mężem doszliśmy do wniosku, że z różnych względów chcemy żeby mieszkał z nami pies. Pod koniec lata zaczęliśmy rozglądać się za hodowlami owczarków w Małopolsce, 16 września urodziły się pieski, wybraliśmy szczeniaka, oczekiwaliśmy aż urośnie i w końcu od środy JEST.
Ma na imię Odi i jest klasycznie rozkosznym szczeniakiem. Uwielbia podgryzać kapcie, kradnie buty z szatni, szczeka na koty, pływa w misce z wodą, zasypia co chwilę jak niemowlak, sika pod siebie, potyka się o własne łapy, piszczy z radości na nasz widok i jest strasznie słodką przytulanką. I tak, pracy jest więcej i obowiązków więcej ale... mamy poczucie, że jesteśmy nareszcie w komplecie :)
Dodane 1 grudnia: szczeniak rośnie jak na drożdżach. Po tygodniu (!) ten sam pies ze zdjęć powyżej waży o 2 kg więcej i wygląda już tak: