Na Połoninę Caryńską weszliśmy szlakiem zielonym [łączącym się przy końcówce z czerwonym Głównym Szlakiem Beskidzkim] z Przełęczy Wyżniańskiej. Dla dzieci szlak trudny ze względu na ostre podejścia prawie całą trasą. Ale trasa krótka i szybka, samemu można podejśc w godzinę, z dziećmi (w wieku trzy sztuki po cztery i pół oraz jedna sztuka mocno wyrośnięta ale wiekiem licząca sobie zaledwie nieco ponad siedem i pół roku) zajęło nam prawie dwie. Zaliczyliśmy dużo przystanków przy tegorocznym pierwszym górskim podejściu. Szło się nam o niebo gorzej niż rok temu na Wetlińską i obie Rawki z trzema trzylatkami i sześciolatkiem!
Po przejściu grzbietu Połoniny z trzema dostępnymi dla turystów wierzchołkami, dłuższym odpoczynku z posiłkiem oraz po długim oczekiwaniu na matkę z aparatem u szyi permanentnie zagubioną gdzieś na tyłach, postanowiliśmy zejść szlakiem czerwonym, mając nadzieję na łagodniejszą trasę. Jakże się myliliśmy. Czerwony szlak jest równie stromy i nieciekawy do schodzenia dla małych nóżek, za to dwa razy dłuższy. Jedynym pocieszeniem są okoliczności przyrody - idzie się częściej wśród lasów, zarośli, mniej otwartą łąką.
Czerwonym zeszliśmy (też w dwie godziny) do Brzegów Dolnych, skąd trzeba było łapać busa, który zawiózłby nas na Wyżniańską do zaparkowanego auta. Przejażdżka busem to był dopiero hard core, bo czemu nie zabrać pińcet turystów do ośmioosobowego vana, przecież chcom!!! Na szczęście asertywnie usadziliśmy dziecka na osobnym siedzeniu każde, bez żadnego 'po dwa na kolana rodzica', pasami zapięliśmy, opłatę odpowiednią uiszczyliśmy i szczęśliwie z kierowcą wiszącym całą drogę na komórce dojechaliśmy...
A tak w ogóle to w górach już prawie jesień.
I pięknie tu jest, że hej.