9 Wrzesień 2009
Zaczęło się.
Cotygodniowe wizyty u pediatry stały się rzeczywistością. Mogę liczyć na to, że
pewien procent domowników będzie potrzebował pomocy lakarskiej co kilka dni.
Zapalenie ucha, trzydniówka, gorączka, angina, grypa żołądkowa. Łańcuchowo,
jednemu przechodzi, drugie budzi się z wysypką. Trzydniówka w wydaniu cztery to
jest niezła dwunastodniówka, daję słowo.
Zdarza się też, że wszyscy wykładają się naraz.
Trzydzieści dziewięć stopni pod każdą (ludzką) pachą w domu jest w pewnym
momencie męczące. Dla mierzonego i… mierzącego. Czuję niemoc i strach. Mój
kochany mąż stwierdził wczoraj, że mnie to nawet dechą nie dobije (taki ma
wyszukany styl), bo sam po paru dniach też zaczął się rozkładać, ja trwam na
posterunku. Matka Polka, kurcze. Też mam dosyć, ale na mnie się kończy. Potem
już tylko czarna dziura. Babcie i dziadkowie, choć chętni, rozdzieleni od nas
oceanem kilometrów. Więc jestem i pilnuję. Tulę. Zapodaję. Usypiam. Budzę się.
Uspakajam. Rozmawiam.
Zaprowadziłam grafik,
rozpiskę co komu i kiedy podaję. Żeby nie przedawkować, nie pominąć nikogo.
Bordowe tutaj, biała amoksycylina tutaj, różowe dla Gucia (o ironio). Mąż pije
czerwone – wino. Zapija białą – aspirynę. Lepiej mu po tym.
Kapitalizm amerykański w wydaniu corporate
nie przewiduje dni chorobowych. Choroby nie istnieją, ludzie nie chorują, jeśli
już to tylko w godzinach pracy lub szybko z soboty na niedzielę, dyskretnie. Z
piętnastu dni wakacji niewiele już pozostało. A to zaledwie wrzesień, nowa
grypa dopiero w powijakach. Jeśli trend się utrzyma, moje wakacje z chorymi
dziećmi skończą się prędko a potem będę mamą na pełnym etacie.
Trojaczki usiadły i
siedzą na dobre. Najczęściej w kółku, lubią przypatrywać się sobie nawzajem. Co
silniejsze wyrywają słabszym zabawki, wsadzają paluchy do nie swojego nosa. Ze
starszym bratem potrafią się bawić fenomenalnie. Filip spędza w pokoju brata
godziny, Kuba bawi się z nim i opiekuje. Jeszcze trochę czasu upłynie zanim do
Dużego dotrze, że zapatrzony w niego i śledzący każdy jego ruch Mały, potrafi
też kraść zabawki, burzyć budowle, naprzykrzać się, rozkazywać, miewać humory.
Na razie jest harmonia. Duży rządzi, Mały słucha. Sybmioza.
Ogrom dzieci dokoła.
Kiedyś w paczce prowadziliśmy Polaków Długie Rozmowy nad produkowanymi przez G.
sałatkami, wymyślanymi przez P. drinkami, czy grilowanym mięsiwem przyrządzanym
przez rodzinki K. i K. Teraz produkujemy już tylko dzieci. U jednych dwójka,
pan K. też zostanie ojcem, P. będzie miał niedługo identyczne bliźniaki, u M.
dwójka, u nas czwórka.
Ktoś powiedział mi
ostatnio, że kiedy dzieci mają lat naście, zaczynasz chcieć, żeby jak
najszybciej dorosły i wybyły z domu. Wydaje mi się to takie odległe, takie
nieprawdziwe. Nie wierzę. Wiem, że te małe szkraby kiedyś dorosną, będą
prowadzić auta, wybywać na randki, wyprowadzą się, zostaną nieżynielami
(„Jak dolośnę to kcę być jak tata, nieżynielem”), matkami, babciami,
listonoszami (alternatywna kariera Kubusia po inżynierze, jak tata lub
dyrektorze, jak dziadek). Nie wiem, wszystko przede mną, dopiero zaczynam tę
podróż. I nie wyobrażam sobie lepszej, prawdziwszej.