Podróż poślubna dokoła Ameryki (czerwiec - sierpień 1999)
Pod reka atlas i aparat fotograficzny. Nie mamy jeszcze planow na dzisiejszy dzien, wlasciwie nie bedziemy ich mieli na prawie zaden z siedemdziesięciu czterech. Wyprawa jest na swoj sposob improwizacja, nie pozbawiona jednak sensu. Czy mamy wszystko, czego potrzeba? Jest namiot, sa spiwory, plecaki, maszynka gazowa, troche zapasow zywnosci. Tak, jest wszystko!
Zrobilismy 117
mil, to znaczy, ze mijamy wlasnie granice Indiany, za nami Luisville, nieduze
miasto majace w sobie niewiele wiecej uroku niz betonowy Slask. Robi sie pusto,
nie tylko na Interstate – 64, takze wokol niej. Krajobraz zmienia sie z pol
uprawnych na nieuzytki I trawiaste przestrzenie. Wypatrujemy pierwszego
przystanku. Jest nia stacja benzynowa, troche przypominajaca Wichrowe Wzgorza,
niedlugo tam zostajemy.
Ograniczenie
predkosci nadal “wschodnie” - nie wiecej niz 65 mil na godzine. Po przejechaniu
400 znajdujemy sie w Saint Luis. Jest zmrok, mijamy na razie miasto szukajac
miejsca do spania. Niedokladne odznakowanie na mapie kaze nam dlugo bladzic po
okolicznych miejscowosciach w poszukiwaniu campingu. Jakies 20 mil na poludnie
od miasta dostajemy sie w oryginalna okolice, niezbicie przypominajaca bajki z
misiem Jogi. Sa tu lasy, gory, jeziora, krete, waskie drogi prowadza nas w
koncu do miejsca, gdzie spedzimy pierwsza noc podrozy.
Camping KOA polozony przy misateczku Eureka wita nas dobra pogoda, bez trudu oddychamy gorskim, chlodnym powietrzem. Rozbicie namiotu nie jest trudne dla kogos, kto robil to cale zycie, a mąż... tez się kiedys sie nauczy J Na razie on bedzie zajmowal się posilkami. Lapiemy najpierw za reczniki i pedzimy do basenu, zeby potem spedzic cudowny wieczor w zgodzie z natura.
Camping KOA polozony przy misateczku Eureka wita nas dobra pogoda, bez trudu oddychamy gorskim, chlodnym powietrzem. Rozbicie namiotu nie jest trudne dla kogos, kto robil to cale zycie, a mąż... tez się kiedys sie nauczy J Na razie on bedzie zajmowal się posilkami. Lapiemy najpierw za reczniki i pedzimy do basenu, zeby potem spedzic cudowny wieczor w zgodzie z natura.
Saint Luis ma
niewiele do zaoferowania turystom, za to miasto samo w sobie ma spokoj I
powolnosc malego miasteczka, co dziwi zwazywszy na liczby. Stu
dziewiecdziesiecio dwu metrowy Luk – pomnik na czesc zdobywcow zachodu jest
glowna atrakcja zbudowana w centrum miasta.
Na jego szczycie odchyly od pionu dochodza do kilkudziesięciu
centymetrów, nieprzyjemnie wieje, jest zimno, ale widoki zdecydowanie warte
zachodu.
Miasto jest
zwane “furtka na Zachod” i rzeczywiście ma w sobie wiele z miasta-muzeum.
Najwieksze I ciekawe obejrzenia to Muzeum of West Explorators. Z Saint Luis do Kansas City niewiele trzeba
jechac, jeden dzien spokojnej jazdy.
Kilka dni poźniej zatrzymujemy sie w Denver,
ktore teraz z perspektywy wydaje sie nam jednym z najladniejszych miast na
swiecie. Ma rynek w stylu niemalze europejskim, jezdza tu trolejbusy, mieszkańcy i turyści spaceruja tu częsciej niż w miastach Ameryki, dużo tu
herbaciarni i kawiarni. Spodobalo nam sie tez w klubie z
muzyka lat siedemdziesiatych, w ktorym tanczylismy prawie do rana.
Nastepnym
przystankiem bylo Colorado ze swoimi Gorami Skalistymi i Parkami Narodowymi.
Gory poczatkowo wydaja sie niskie, gole, niepocigajace. Dopiero w Parku Estate
na wiekszych wysokosciach i w bardziej “dzikim” krajobrazie zmienilismy zdanie.
Im bardziej w glab tym
wiecej ciekwaych widokow. Amerykanie dla wygodny zbudowali sobie asfaltowa
droge wiodaca przez wierzcholki czterotysiecznikow w srodku Parku Narodowego.
Ciagniemy sie wiec za sznurem samochodow zatruwajacych srodowisko, w uszach
zmienia sie ciagle cisnienie, raz jest snieg, za pol godziny upal w dolnej
partii gor.
Nastepnego dnia wyszliśmy w góry. Przeszlismy dziewieciokilometrowy szlak o sredniej trudnosci.
Doszlismy do Jeziora Loch na 3 tysiacach metrow przysypanego sniegiem. To bylo
dobre dla naszego zdrowia i samopoczucia. Teraz juz NAPRAWDE bylismy W Gorach
Skalistych, nie przez szyby samochodu, ale normalnie.
Wyjechalismy z gor droga
wiodaca przez zapomniane przez cywilizacje miasteczka i wsie zywcem sciagniete
z ksiazek o Indianach.
Za nami 3 tysiace
kilometrow, jestesmy tydzien w podrozy. Odleglosci sa imponujace, ale juz nie
mozemy doczekac sie goracego oceanu i bialych piaskow na Hawajach. W kazdym razie nadal
przygladamy sie Ameryce od podszewki.
Czasami jest niepospolicie ladna, wielka i ciekawa, czasami tania, brzydka,
przecietna i tandetna. Na przyklad w rezerwatach indianskich, czy w …. Hollywood.
Cale Los
Angeles ukryte jest w smogu wiszacym tam dniem i noca. Zeby zobaczyc miasto
trzeba sie przedzierac w korkach na kazdej ulicy. Przyjechalismy 2 dni wczesniej
przed wylotem zeby zobaczyc to slynne Miasto Aniolow, ale po dwoch godzinach
chcielsmy stamtad uiekac. Zatrzymalismy sie w Hollywood i probowalismy znalezc
choc metr kwadratwoy czystego, ladnego miasta. Ludzilismy sie, ze moze Aleja
Gwiazd wynagrodzi nam nieciekawe widoki, niestety byla jescze
bardziej pospolita, niz to, co do tej pory zobaczylismy.
Ceny winduja o 100%
wzwyz w porownaniu z reszta kraju a jakosc rzeczy sprzedawancyh mozna porownac
do odpustu przy kosciele na zapadlej wsi. Tanie breloczki, gadzety, podkoszulki
z “podpisami” gwiazd, itd. Ani sladu prawdziwych aktorow, nastroju filmowego,
artyzmu, tylko tlumy turystow i brud dookola. Mijamy co prawda jakis plan
filmowy na ulicy z profesjonalnym sprzetem i aktorami, ale za chwile okazuje
sie, ze to ujecie do jakiegos filmu ….porno. Co to za miasto ! Uciekamy stad !
W Beverly Hills jakby inny
swiat, a to przeciez dalej Los Angeles. Milionerzy zamknieci w swoim domach, palacach - fortecach. Pustki na ulicach, ale z wierzchu wszystko wyglada
idelanie. Jak w bajce Disneye’a. Strzeliste palmy, przystrzyzone trawniki,
tonace w kwiatach ogrody, krzewy maskujace zelazne bramy, w srodku tego
olbrzymi dom z kilkoma autami na podjezdzie. Czego nam tutaj brakuje ? Nie widzimy tu zycia, nie ma ludzi, migaja
cienie przemieszczajace sie od drzwi samochodu w glab mieszkania. Myslimy, ze
moze to taka pora dnia, ale kiedy wieczorem zwiedzamy jeszcze raz ta czesc
miasta, nic sie nie zmienia.
Nareszcie
nadchodzi 30 czerwca, parkujemy wiec
samochod na strzezonym parkingu przy lotnisku i o 5 po poludniu probujemy
wyleciec na Hawaje.
Cd. Hawaje
z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy:)
OdpowiedzUsuńCzytelniczka;)
Będzie, na pewno będzie. Muszę jednak pozbierać i uporządkować zapiski z tamtej podróży, a ciągle brakuje na to czasu... Myślę, że niestety dopiero po wakacjach 2013.
UsuńMiasto mojego ojca, mieszkał tam ponad 20 lat, ja nigdy nie byłam.
OdpowiedzUsuń