niedziela, 24 stycznia 2021

Czas ponurych myśli [Wspomnienia z grudnia 2009]

Dodano 2 Grudzień 2009 (Wspomnienia)



Zimno, która po mistrzowsku i przy użyciu minimalnej ilości [wyszukanych] słów potrafi nazwać i opisać rzeczywistość w sposób daleki od nachalnej i niepotrzebnej dosłowności, ujęła problem zgrabnie w jednym, kipiącym znaczeniem, prostym zdaniu: (…) bo elementarna trudność bujnego macierzyństwa, to jak wygospodarować czas dla każdego delikwenta, czas pod każdym względem absolutnie osobny.


Tak jak Zimno nie będę pisać nigdy. Nie ta wrażliwość, nie ta spostrzegawczość i nade wszystko nie ten talent i erudycja. Ale tak się składa, że ja też o tym samym. Bo nawarstwiły się u mnie podobne problemy bujnego macierzyństwa. 

Będzie tu bardziej rozwlekle, nudnawo i niestety dosłownie, ale inaczej nie umiem.

...

Wcale nie jest łatwiej, jak prognozowali niektórzy. Jest coraz ciężej. Z każdym tygodniem trojaczki są bardziej absorbujące. A my bardziej rozżaleni.

Jedenastomiesięczne dzieciaki są rozkoszne i kochane, tęsknię jednak do czasów, kiedy maluchy miały trzy miesiące, leżały spokojnie, spały przez większość doby, jadły, załatwiały się w majty, uśmiechały i tak mijały nam dnie. To były (w)czasy! Nikt mi nie wierzył, że jak się człowiek zorganizuje to nie ma dużo roboty przy trojaczkach.

Za to teraz ma.  

Jestem wykończona fizycznie. Na koniec dnia dosłownie padam na pysk. Nie mam siły na nic. Psychicznie też nie najlepiej – stres związany z sytuacją przejściową i niepewnością tego, co nas czeka w Krakowie wpływa na nas bardziej, niż byśmy tego chcieli.

Dociera do mnie, że choćbym nie wiem jak bardzo się starała, nie jestem w stanie zaspokoić potrzeb wszystkich dzieci w tym samym czasie i na podobnym poziomie. I czuję się z tym źle. Bardzo. Nie wiem dlaczego ale nieświadomie odbieram to w kategoriach porażki. Przejawem stanu mojego ducha (i ciała) jest ilość pustych pojemników po lodach z domieszką karmelu. Wpadłam w dół.  

Nie mogę dać trójce małych dzieci tego, co mogłam jednemu. Takie tam sprawy jak zmiana pieluchy u niemowlaka czy podanie butelki, i że to wszystko razy trzy, to był pryszcz, zwykła matematyka. Takie rzeczy da się zrobić. 

Ale zapewnienie każdemu z trójki dzieci bezpieczeństwa, ofiarowanie czasu, ramion do podparcia, kolan do wspólnego poczytania, utulenia, okazania i nauczenia czułości, czasu absolutnie osobnego, to już inna bajka. Tego właśnie nie da się zrobić. Przynajmniej ja nie umiem. 

Niedobrze mi się robi, gdy słyszę samą siebie powtarzającą do znudzenia zaczekaj, nie teraz, zaraz, później, poczekaj, może tata ci pomoże, nie dam rady, no trudno, może jutro…. To nie chcę być ja. Nie to miały słyszeć moje dzieci.  

Jak widać nie mnie jedną to męczy, Zimno też. Choć marna to pociecha dla naszych dzieci.

Weźmy taki kontakt wzrokowy. Karolina, Gabrysia i Filip wpatrują się we mnie tym dziecięco-naiwnym, łakliwym, kochanym wzrokiem. Każde indywidualnie. Aż się prosi o odwzajemnienie, uśmiech, atencję. A ja tymczasem nie wiem jak zrobić, żeby patrzeć w sześć oczu jednocześnie. 

Też coś, ktoś powie, ale sobie problem znalazła, niech popatrzy na każdego po kolei i już. 

Zapraszam do siebie, proponuję spróbować. Ten smutek i rozczarowanie, które pojawiają się w oczach dziecka, od którego odwracam wzrok, aby moć skupić się na następnym są naprawdę ciężkie do strawienia.

Nie da się patrzeć w oczy trojaczkom.

To patrzenie po kolei, robienie z nimi wszystkiego po kolei jest dołujące. Tak, fizycznie też, bo każdą czynność trzeba wykonać trzy razy. Ale przede wszystkim psychicznie, bo komuś zawsze trzeba odmówić, czyjeś wyciagnięte łapki zignorować, powiedzieć komuś nie teraz, później. To mnie tak gryzie: że jakaś buzia zawsze będzie smutniejsza, któreś dziecko pozostawione w kącie samemu sobie. Bardzo ciężko jest mi się z tym pogodzić.

Nie lubię widoku smutnych buzi swoich dzieci.

Huśtawka w ogrodzie. Jedno dziecko wyhuśtane, uchachane, drugie jeszcze dałam radę, na trzecie nie starczyło czasu – dwa pierwsze zawyły z głodu. Śmieszki, łaskotki i wygibasy – zdążyłam tylko z jednym – pora wyjeżdżać do pracy.

Maluchy uczą się raczkowania, podciągają się. Są wszystkie tak bardzo zależne od nas, potrzebują pomocy i podtrzymania. Zdarza się, że nie zdążę kogoś złapać w porę i mamy przykre lądowania, siniaki, płacz. Okropnie się wtedy czuję.

Tola drepta za mną na czworakach po kuchni, czepia się nogawki spodni. Odkładam chochlę, siadam na podłodze, Tola wspina się na moje kolana, za chwilę jest już Filip, łapie mnie i szarpie za rękaw, chce się do mnie wdrapać. Spoglądam na Gabrysię, która jeszcze się nie przemieszcza, siedzi biedna w kącie przedpokoju ze smutną minką. Tak chciałabym do niej podejść, przytulić, zabawić. A co zrobić z tymi dwoma? Filip rozpycha się, muszę odłożyć Tolę bo ciągnie ją za włosy. Odłożona Karolina zaczyna rozpaczliwie płakać, taki ma sposób na wymuszanie pierwszeństwa. Mam rozdarte serce.  

Jak mam się cieszyć tym jednym, które akurat mam na rękach, gdy dwa pozostałe płaczą?

No tak, a przecież jest jeszcze czteroletni Kuba. Prosi żeby pomoć mu złożyć samolot z Lego. Pomaga Mu tata. Na szczęście. Ale nie zawsze dwoje z nas może bawić się z dziećmi. Któreś z nas musi zająć się obiadem, praniem, sprzątaniem, mlekiem, zmywaniem, rzeczami dokoła dzieci.  



Taki nam nastał [tymczasowy] czas złych emocji i ponurych myśli. Przejściowy to stan, wiem, doświadczyłam podobnych. Niedługo znów wyjdzie dla nas słońce. Być może coś zmienimy, inaczej urządzimy, jeśli nadal nie będzie działać. Niedługo się okaże. Mam pewien pomysł…  


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...