sobota, 29 sierpnia 2015

Pięć lat


Jestem tutaj pięć lat. Dziś mija rocznica przeprowadzki do Polski.

Zaraz po powrocie na jesieni 2010 roku planowałam sobie w myślach, że za pięć lat podsumuję i wystawię ocenę; wtedy będę już wiedzieć, czy decyzja o powrocie do kraju na stałe była dobrą.

Czy teraz już wiem? Po pięciu latach?

Przypominam sobie drogę z lotniska, pierwsze wrażenia nowego domu zbudowanego z cegły, wysokie sufity, detale, otoczenie, zapach drewnianych podłóg i echo niosące się w pustych ścianach. Potem pierwsza podróż do miasta i znowu zdziwienie, że wszystko jak w Ameryce, tylko nowsze i ładniejsze. Drogi i sklepy nie z lat pięćdziesiątych, tylko sprzed roku. Ciągle, po pięciu latach to mnie rozczula: mieszkam w kraju zmian, w kraju, gdzie co chwila widzę nowo powstające domy i drogi, gdzie co jakiś czas dostaję więcej autostrady, gdzie ktoś dla nas coś remontuje, ktoś ulepsza, ktoś otwiera biznesy, ktoś też plajtuje. Na mojej ulicy buduje się chodnik, postawiono oświetlenie, na drodze do szkoły powstanie niedługo ścieżka rowerowa, zbudowano już kanalizację. Mogę się wściekać, że przejazd utrudniony, że objazdy. Lub mogę rozumieć, że to konieczność w kraju o młodej demokracji. Że nie ma sensu porównywać naszych dróżek z amerykańską infrastrukturą budowaną od dziesiątek lat. W skrzynce mailowej znalazłam dziś powiadomienie o dofinansowaniu unijnym dla przedsiębiorstw z terenów wiejskich. Może założyć firmę i skorzystać? Tu wciąż coś się dzieje...

Polska 2015 roku to nie Ameryka, gdzie wszystko już jest i dlatego tak łatwo tam żyć! My się staramy, my budujemy, zmieniamy, gonimy. Wydajemy pieniądze, budujemy na potęgę, za lat dwadzieścia Polska przypominać będzie kraje Zachodu i zrobi się.... tak pięknie nudno ;) Teraz jest ciekawie. Zmiana goni zmianę i to od każdego z nas zależy, czy dostrzeżemy nowe kawałki budowanych dróg, czy skupimy na tych, których jeszcze nie ma. Polska w ruinie to tylko slogan reklamowy pewnej partii. Ja widzę Polskę w rozkwicie.

Decyzja była dobra. Mimo pewnych minusów, czuję, że to jest moje miejsce na ziemi. Brakuje mi jedynie kilku rzeczy i kilkunastu osób tu w Polsce, ale kto powiedział, że tak będzie zawsze: przeprowadzki są dla ludzi, Ludzie Drodzy :)

A na koniec przypowieść z życia. Jest upalne lato roku 2007. Kuba w daycare od siódmej piętnaście, ja w pracy, mąż w pracy. Postanawiamy z psiapsiółkami z działu szkoleniowego wyjść na lancz na miasto do popularnej knajpy w Milwaukee. Kim, Jody, Gina i ja. Ubrane przepisowo wg wskazań korporacyjnych Northwestern Mutual: rajstopy, pełne buty zakrywające palce i stopy, ramiona zakryte, spódnica za kolano. W sam raz na upalik ;) Siadamy, zamawiamy, rozmawiamy o pracy, wspólne firmowe tematy kręcą się przez jakiś czas a potem jak zwykle robota idzie w kąt i gadamy o prywacie, dzieciach. Ale dziś jest... powrót do przeszłości. Bajki, z których Kim, Gina i Jody się zaśmiewają, opowieści z podstawówki i ich Ameryki lat 80-tych, auta, którymi jeździły jako nastolatki, ulubione słodycze, potrawy które mama przygotowywała najlepiej, filmy, fryzury.

Ciekawią mnie te opowieści bardzo. Bardzo. Ale jest mi też cholernie smutno. Siedzę tam i słucham, od czasu do czasu zapytają mnie - bo wypada - jak to wyglądało u mnie. Ale ściana niezrozumienia jest olbrzymia. Czuję, że odstaję, jestem inna. Nie będę nigdy dzielić przeszłości z dziewczynami wychowanymi w innej kulturze i w innych realiach. Nie pogadam o Reksiu, o wypadach w góry, podróżach przepełnionym pociągiem klasy drugiej z postojem na jednej nodze w zakopconym korytarzu. O rodzicach, którzy kombinowali, żeby dzieciom dwa razy do roku kupić pomarańcze i czekoladę, na święta. O kolejkach po chleb. O pierogach z jagodami, kuligu za PGR-owskim traktorem, wykopkach, sianokosach u babci. Czy o czerpaniu wody z żurawia, bo tak w latach osiemdziesiątych u mojej babci jeszcze było. O wkuwaniu w liceum, sprawdzianach, egzaminach na studiach - to całkiem inne światy.

Siedzę z roześmianymi Amerykankami i myślę o małym Kubusiu. O Jego przyszłości i o tym co i gdzie wybiorę dla Niego jako świat Jego dzieciństwa. Czy bliżej Mu będzie do velvet cake (który nauczę się robić), czy do szarlotki (którą już umiem). Czy za dwadzieścia lat usiądę z Nim przy kawie i nie znajdę wspólnego odniesienia kulturalnego? W jakim języku będę z Nim wtedy rozmawiać? Czy da się wychować dziecko w dwóch światach na raz?

A wracając do poczucia odmienności, jakiego doznaje każdy emigrant: da się z tym żyć! Co z tego, że nie mamy wspólnej przeszłości? Tworzymy za to wspólne dzisiaj, budujemy nowe relacje,  poznajemy odmienne zwyczaje, języki. Ludzie pięknie się różnią i te różnice nawzajem nas bogacą. Stajemy się ciekawsi dzięki temu, że nie jesteśmy wszyscy tacy sami. A jednak... A jednak ciężko pogodzić się z myślą, że jest się na stałe tym "innym", nie do końca rozumianym emigrantem, nie w pełni naszej odmienności akceptowanym, dziwnym i czasami trudnym. A jeszcze ciężej pogodzić się z myślą, że owa inność jest jedynie tolerowaną fanaberią, o której fajnie posłuchać i poczytać, na co dzień jednak lepiej o niej zapomnieć i wtopić się w główny nurt. Tego oczekują Amerykanie, tego oczekujemy my Polacy od emigrantów mieszkających u nas. Znam wielu wspaniałych ludzi, którym to się udało - emigrantów w Stanach, jak i tu w Polsce. Wielki szacun! Ja odpadłam. Wybrałam bycie większością u siebie. Na dłuższą metę chyba inaczej nie umiem.
 

Ku pamięci:
Zaraz po powrocie
 

A nawet trochę wcześniej
I jeszcze niemal zaraz po wylądowaniu

 

7 komentarzy:

  1. Pięknie to napisałaś ! najważniejsze że Ty czujesz się dobrze tam gdzie jesteś ! macie fajne życie , dzieci,dom można krzyknąć "chwilo trwaj wiecznie " :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja przeprowadziłam się na drugi koniec Polski i podejmując decyzję, myśląc ile to roboty i że taaaaki kawał drogi - pomyślałam o Was :) Pamiętam, jak pierwszy raz do Was zajrzałam, przeglądnęłam blog i podziwiałam...za odwagę, siłę, organizację...
    Ja, choć mieszkam nadal w Polsce, chcę wrócić do rodziny. Czuję się tu jak emigrantka... ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ładny tekst i spójrz, taki doceniający!! Może trzeba wyjechać, żeby poczuć, że tu też może być dobrze :) Serdeczności dla Was :)

    OdpowiedzUsuń
  4. :-) mądrze napisane. Ja obserwowałam zjawisko wyjeżdżając do rodziny za granicą. Zrozumiałam że nikt nie zrozumie hasła szuflandia czy pan tu nie stał. Znalazłam miejsce dla siebie w Polsce i tu jestem szczęśliwa

    OdpowiedzUsuń
  5. Happy 5th Anniversary in Poland! Piec lat? Jak to zlecialo. Zreszta widac po dzieciach, wyjezdzaliscie niemalze z niemowlakami a teraz to juz duze dzieci:) Fajnie, ze lubisz i nie zalujesz powrotu, znalazlas sie z powrotem "w domu". Piszesz o Polsce bardzo pozytywnie i w sumie nigdy nie opisujesz zadnych negatywnyc zjawisk. Podoba mi sie okreslenie "Polska w rozkwicie". Pozytywne nastawienie rozwiazuje wszystko. Tak trzymaj. Musze tylko sprostowac, ze to nie jest tak, przynajmniej w Ameryce czy Kanadzie, ze non-stop ma sie poczucie odmiennosci i do konca zycia czlowiek czuje sie emigrantem. Mieszkaja tutaj prawie sami emigranci czy to pierwsze czy drugie pokolenie a wiec wiekszosc opowiada historie z dziecinstwa, ktore mialo miejce nie tu. Ja naprawde nie czuje sie tutaj inna:))))

    OdpowiedzUsuń
  6. witam z odleglego Hong kongu :) jestem emigrantka od 12u lat.najpierw byl to wybor moich rodzicow (w wieku 14 lat wyjechalismy do irlandii) potem poniekad moj.mam strasznie idealistyczna opinie o Polsce bo widze jak swietnie radza sobie moji znajomi po studiach,zakladaja rodzjny buduja domy,otwieraja firmy....ja tez tak chce ;) ale przyszly maz Irlandczyk raczej sie nie da przekonac ;)

    naprawde cudownie czyta sie tak optymistyczne wpisy.dziekuje Ci bardzo! moje patriotyczne polskie serce dumnie rosnie w oczach

    OdpowiedzUsuń
  7. Wspaniale się czyta takie słowa wśród całego morza narzekań na nasz kraj, które tak bardzo mnie bolą. Zdaję sobie sprawę, że Polska nie jest ósmym cudem świata, ale to okropne, że tak często Polacy potrafią jedynie narzekać. Tak naprawdę, jaki będzie ten kraj zależy przecież od nas - jego mieszkańców. Może wszelkie miany powinny się rozpocząć właśnie od zmiany podejścia, nastawienia, punktu widzenia?
    Cieszę się, że po pięciu latach nie żałujecie decyzji o powrocie :)
    Gdy czytałam o różnicach przypomniały mi się słowa Norwida: "Umiemy się tylko kłócić albo kochać, ale nie umiemy się różnić pięknie i mocno." Czasami to właśnie jest najtrudniejsze: różnić się pięknie i mocno...
    Pozdrawiam ciepło!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...