poniedziałek, 23 września 2013

Wrzesień w Ciechocinku













O Ciechocinku sporo mówiło się w domu rodzinnym mojego męża. Od wielu lat Ciechocinek stanowi sanatoryjną destynację obydwojga Jego rodziców. To w Ciechocinku oraz w pobliskim Toruniu mama męża zaopatruje się w co lepsze perełki, jakich na próżno szukać w Krynicy, Tarnowie, a nawet w Krakowie. W Toruniu na rynku kupowała kiedyś naturalne tkaniny, z których szyła później przepiękne suknie, bluzki oraz garsonki i wysyłała nam to wszystko do Stanów. Przez wiele lat. W Ciechocinku zaopatrywała się w antyki, w starą porcelanę, w dobrej jakości akcesoria i obuwie. Toruń, od kiedy poznałam rodzinę męża, kojarzył mi się nie z piernikiem a z wyszukanymi przedmiotami wysokiej klasy. 

W tym roku na zaproszenie teściów przyjechaliśmy do Ciechocinka i my. Zatrzymaliśmy się w Villa Park, spacerowaliśmy pod tężniami, smakowaliśmy dobrej kawy i jeszcze lepszych wypieków w uroczej i klimatycznej Cukierni Wiedeńskiej. Niespieszne obiady spożywaliśmy w hotelowej restauracji a do kotleta przygrywał nam na starym pianinie.... nasz własny syn. Co prawda tylko dwie wyuczone na pamięć melodie ale i tak z dumą spoglądaliśmy na siebie nie wierząc, że nasze najstarsze dziecko pozbawione kompletnie słuchu muzycznego może tak dobrze grać ;)

Za dnia przemierzałam z Babcią Ciechocinek wzdłuż i wszerz. Zajrzałyśmy do każdego sklepu, do jakiego warto było zajrzeć, zwiedziłam w ekspresowym tempie Toruń i wyjechałam z ciężkim sercem oraz jeszcze cięższym bagażnikiem upominków po czterech dniach wrześniowych wakacji.

I już myślę o przyszłorocznym pobycie. Ciechocinek nam też przypadł do gustu.

A całodzienne interakcje dzieci z Dziadkami dobitnie uzmysłowiły nam jak bardzo słuszna była decyzja o przeprowadzce do kraju rodzinnego. Ukochany Dziadziuś pewnie nie zostałby Ukochanym Dziadziusiem na odległość dziesięciu tysięcy kilometrów przez Skypa i telefon...











środa, 18 września 2013

Robot Kuby


10 marca tego roku siedmioletni Kuba zbudował swojego pierwszego robota LEGO Mindstorm, który układał kostkę Rubika w kilka minut. Żartowałam sobie wtedy na portalu społecznościowym [opatrzywszy komentarz zdjęciami dumnego synka z jeszcze dumniejszym tatą pochylonymi nad nowym robotem], że liczę na to, iż Młody za rok zbuduje mi robota-asystenta do stania przy garach.

Nie minęło pół roku a robot-asystent już jest!

Przed Państwem Marysi... wróć, RoboMop w całej okazałości. 

Zapraszam goraco. A dla synka czapka z głowy, przyszły zawód masz już chyba w kieszeni :)





Więcej projektów Kuby na jego stronie.


środa, 11 września 2013

O tym, co się zmieniło albo i nie


Wkurzają mnie opowieści okołowrześniowe przemielone wielokrotnie na blogach i facebooku przez znajome matki wyzwolone wrześniowo od uciążliwych wakacji z dziećmi tudzież dziećmi w wakacje.

Niezmiennie nie rozumiem i nie planuję zdania zmieniać na temat rodziców, którym dzieci własne przeszkadzają, zawadzają, które od rodziców - o zgrozo! - czegoś ciągle wymagają. Bo są.

Dlaczego tak bardzo chcemy żeby ich nie było? Naprawdę? Nie da się dzieci mieć i cieszyć nimi w ich obecności, nie tylko gdy są daleko? W jakim ja świecie żyję i dlaczego lubię, tak bardzo lubię [i cenię sobie] towarzystwo swoich dzieciaków? Co poszło ze mną nie tak?

W mojej bajce trojaczki poszły od września do przedszkola, Kuba jest w drugiej klasie. Od 9 do prawie 15 jestem sama i nie czuję większej różnicy. Tęsknię za obecnością dzieci, za ich towarzystwem, za pełnym domem, w którym dzieci. Robię prawie to samo, różnica polega na tym, że mogę umówić się do fryzjera na 12 w południe a nie na 19 kiedy wróci mąż. Większych różnic nie widzę, nadal muszę zrobić zakupy, skosić trawę, odśnieżyć (już niedługo!) popracować zawodowo nad tłumaczeniami, nadal muszę ogarnąć dom, ogród, zwierzaki, zrobić pranie, ugotować, coś upiec, pozmywać, zaplanować logistykę i zorganizować czas sześciu osób. Nadal prowadzę blogi, co wymaga czasu, wciąż piję o dziesiątej kawę z przerwą na dłuższą lub krótszą lekturę internetową. Nadal czytam. Nadal z psem spaceruję. Nadal nie oglądam tv.

Od kiedy dzieci skończyły magiczne trzy lata, nigdy mi w tej domowej codzienności nie przeszkadzały. Mam teraz ciszej i czyściej, to pewne. Ale tylko do 15 więc co za różnica? Pewnie, że zakupy robione samemu są sprawniejsze ale te robione z dziećmi są... fajniejsze. Lubię wysyłać ich w naszych delikatesach po sprawunki, jedno szuka jogurtów, drugie bananów, trzecie pakuje jabłka na wagę, czwarte stoi w kolejce do wędlin... Dla nich to nauka samodzielności, dla mnie pomoc, no dobra trochę więcej zachodu z ogarnięciem, ale robi się z tego fajna wycieczka. Po zakupach można było pojechać na plac zabaw albo do Krakowa na lody, mieliśmy czas dla siebie, cały dzień na dowolne zagospodarowanie.

Nie pojmuję tych, którzy twierdzą, że bycie w domu to rutyna! Rutyna to jest jak trzeba co rano się sprząść, wywieźć dzieci i siebie do pracy a tam robić to samo od - do pod czyjeś dyktando. Dom to jest dom - w domu się jest panem własnego czasu, jak się chce to się pracuje, jak się nie chce to się leży i czyta a zrobi się kiedy indziej.

A tak, jest jeszcze jeden plus przedszkola - po tygodniu zachorowali i zostali ze mną w domu :)))



 
 

czwartek, 5 września 2013

Stało się. Rodzina się nam powiększyła...


Z Bieszczad wróciliśmy z... Waflem.
Obawiam się, że w najbliższym czasie może nastąpić tu zalew zdjęć Szanownego.
Dzieci nie ma, jest kot :)




Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...