środa, 31 października 2012

Zlot czarownic, wiedźm i czarnoksiężników


Był też kardynał z dziewczyną, obrodziło w super-bohaterów, wypatrzyłam czarne charaktery filmowe, księżniczki, mumie, biedronki. I choć Halloween to nie moja para kaloszy, okazja do przebrania się za Carmen i spotkania w doborowym towarzystwie na przyjęciu w tym polsko-szkockim, ciepłym domu, okazała się bardzo kusząca :)  












 









niedziela, 28 października 2012

Złota polska jesień pod Krakowem






Dla jasności powinnam dodać, że to wpis archiwalny. Zdjęcia złotej polskiej jesieni z naszej dłuuuugiej wycieczki przez okoliczne pola sprzed tygodnia. 
Dzisiejsza polska jesień jest biała. 
I zimna.
I ma wygląd bałwana :(




























piątek, 26 października 2012

Kiedyś pewnie mi ten widok spowszednieje




Na razie monotematycznie...
Bo październikowe niebo zaskakuje malowniczością [i widocznością] prawie codziennie.
Nie mogę się jakoś opatrzeć z tymi górami.

Miłego weekendu, w Krakowie ma spaść jutro śnieg :)


czwartek, 25 października 2012

Na myśl o piątym zmontowałam sobie film


Od czasu do czasu nachodzi mnie myśl. Myśl o piątym dziecku. Ha, ha, oraz ha :)

Bo fajnie, myślę sobie, byłoby jeszcze mieć małe baby, takie jedno, pojedyńcze, które można w ramionach utulić, nakarmić bez pośpiechu, ubrać w śliczne śpioszki, ponosić w chuście, nacieszyć się każdym uśmiechem. Cud, miód, orzeszki i co pięć minut nowa kupa.

ALE.

Po pierwsze odpada, po drugie odpada a po trzecie męża i tak nie ma w domu.

Zresztą w ramach powrotu do tzw. baby reality zmontowałam sobie film. Z trójką roczniaków w roli głównej.

Uwaga: Film przeznaczony jest z założenia dla osób posiadających już potomstwo. Bezdzietnych prosi się o kliknięcie w czerwony krzyżyk w prawym górnym rogu ekranu komputera. Nie chcecie poznać tej prawdy przedwcześnie, nasz kraj potrzebuje waszych dzieci!





Po zmontowaniu filmu nasuneły mi się następujące wnioski:

1. A ja myślałam, że oni
teraz walczą o wszystko!
2. Karolcia rządzi.
3. What a mess!
4. Dlaczego oni ciągle w pidżamach?
5. Cztery to jest jednak dobry numer. Bardzo dobry. Ostateczny.
  

środa, 24 października 2012

Stadne darcie pierza, czyli piątkowe rozrywki w kurniku.


Zaczęło się w piątek od darcia pierza.

Dokładnie to nie pierza a raczej ziemniaków i nie darcia a od tarcia się zaczęło.

Ale o darciu [się] też będzie pisane. 

Piątki, zgodnie z podziałem godzin w szkole, wieńczą tygodniową edukację pierwszoklasistów wyjazdem na jeden z krakowskich basenów. Po basenie dzieciaki wracają do szkoły lub są odbierane przez rodzica bezpośrednio po zajęciach pływackich. Jakoś tak się utarło, że trójka naszych skumplowanych od przedszkola chłopaków odbierana jest przez którąś z mam, po czym w losowo wybranym domostwie następuje kulminacja szaleństw w wykonaniu trzech niezaprzeczalnie aktywnych siedmiolatków, zwolnionych od prac domowych na rzecz nadchodzącego weekendu.

W zeszły piątek padło na nas. Dołączył do nas czwarty (i ostatni) chłopak z klasy z mamą, młodsze rodzeństwo od każdego, w sumie cztery kobiety, jedenaścioro dzieci, kot, pies, kret, biedronki i chyba jeszcze jakieś myszy (Kowalski jak dotąd upolował aż jedną).

Popołudnie było ciepłe, wygoniłyśmy kogo się dało na podwórko a same skierowałyśmy się do kuchni.

Z obserwacji własnych, choć niedokładnych, wynika, że wspomniane wyżej darcie [się] osiągnęło apogeum po jakiejś godzinie od momentu wypędzenia, kiedy to czterech starszych chłopców uzbrojonych po uszy w karabiny i pistolety wyrobu własnego tudzież plastikowego, zagoniło w kozi róg młodszych i nie było już wyjścia jak ogłosić rozejm. Zapomniałam dodać, że zwabiona hałasem (czytaj: dobrą zabawą) dołączyła do nas młodzież sąsiedzka, chwilowo miałyśmy więc piętnastkę dzieci pod - powiedzmy - opieką, czy raczej dobrą setkę, sądząc po odgłosach :)

Matkom-koleżankom wręczyłam po fartuchu, placki ziemniaczane szuk milion starte i usmażone zostały, w międzyczasie parę kilko jabłek na jabłecznik dwie pary rąk przygotowały, ciasto ugniotły, ktoś zmywał, wycierał, ktoś mieszał, któraś smażyła, szarlotka już prawie gotowa, przerwa na kawę, dzieci partiami nakarmione, przenieśliśmy się do domu, październikowe wieczory tak szybko witają już chłodem.

Rozpierzchły się nam jakoś te dzieci po kątach domowych, dołączyła piąta kobitka-sąsiadka, chłopów niet, tematów do obgadania nie brakuje, nagadać się nie możemy, kto nie jedzie popija procenty, kto jedzie niech żałuje, śmiech, żarty, było tak miło, że powtórki doczekać się nie mogę. 

Zgodnie stwierdziłyśmy, że babskie wieczory domowe połączone ze stadnym darciem pierza to jest to, co w tej chwili cieszy nas nieziemsko. Dzieciaki nie przeszkadzały, zajęte sobą i stadną [again] zabawą w przedszkole, dom, gotowanie, wycieczkę, ciuchcię, fryzjerkę, kombojów i papipenów (czyt. spidermenów). A my mogłyśmy nadelektować się rozmową, uwagami nt. szkoły, wychwalaniem pod niebiosa mężów (no przecież czytają, halo!), wspólnym działaniem i swoim towarzystwem. Fenomen atawistycznej potrzeby wspólnoty doświadczeń?

Też mi rozrywka, ktoś powie, babski wieczór przy garach i z kupą dzieciorów do ogarnięcia. I w sumie racja. Nic specjalnego, żadnych fajerwerków, zero wielkich wyjść i wielkich ucieczek z domu do ludzi. Parę lat temu pokręciłabym pewnie nosem na taki 'luksus', być może za parę też pokręcę. Ale na wszystko w życiu jest czas, banalnie. Na dziś, spędzony w towarzystwie fajnych babek i dzieci, wieczór w kuchni był dla mnie prawdziwym luksusem. Odpoczynkiem, o ironio! Relaksem duszy, bo ciepła, pełna ludzi kuchnia i rozświetlony dom wypełniony gwarem dzieci zawsze kojarzyły mi się ze szczęściem, z ciepłem i taką zwyczajną, fajną rodziną. Może dlatego tak bardzo lubię zaglądać ludziom w oświelone okna na wieczornym spacerze? :) 

Tak było w piątek. A dziś?

Dziś, tak jak wczoraj, i tak jak przedwczoraj, stoję w kuchni przy zaprawach. Zaczęło się od piątkowego odkrycia tajemnicy najlepszej w świecie szarlotki naszej przyszywanej babci z Gdańska (mamy Ivo). W sobotę z rana kupiłam 40 kilo szarej renety i wzięłam się za robotę. Czy musze dodawać, że mus jabłkowy śni mi się po nocach?

sobota, 20 października 2012

Ważny dzień


Ja to się jednak na matkę nie nadaję. Pokażcie mi moje dziecko na galowo i już ryczę... 

A okazji ci u nas sporo. Ostatnio: ślubowanie pierwszoklasistów.

Stoję i płaczę przy pierwszych taktach Mazurka Dąbrowskiego. Łzy ukradkiem próbuję ocierać ale po co, i tak wszyscy widzą. Wzruszam się, że syn mój Amerykanin, co od małego w amerykańskim żłobku a potem przedszkolu całe dnie spędzał i na amerykańską flagę co rano wierność przysięgał (tam już od przedszkola jadą z "I pledge allegiance to the flag of United States of America") [do wglądu tutaj na 1:19], i który ledwo co po polsku poprawnie komunikował się z otoczeniem dwa lata temu, teraz Mazurka pełną piersią, dwie zwrotki i co z tego, że z fałszem. 

I w ogóle ósmy cud świata z tej mojej Kluseczki. Takie Maleńkiej a Takiej Wielkiej przecież.
I to, że najwyższy i najprzystojniejszy (sic!)
I to, że najpewniejszy siebie (sic!)
I to, że najładniej recytuje (sic!)
I to, że najlepszą ma dykcję (sic!) 
I to, że najgłośniej i najwyraźniej (sic!)
I to, że tak ładnie stoi, wyprostowany (sic!)
I to, że trema Go nie zjada (sic!)

I to, że nieobiektywnie to wiadomo :)

Budyń w miejscu zwojów i zaćmienie totalne umysłu ogarnia mnie w takich momentach. Dumnam, głucham (na fałsze), ślepam, wzruszonam i pochlipującam, także prawdopodobnie od przyszłej akademii przestaną mnie zapraszać. 

Ps. A tak na marginesie, marzeniem Kubusia od momentu zaślubin jest, by Dobrym Polakiem Być. Co w rozwinięciu przez bohatera znaczy Żonę Dobrą i Auto Dobre Mieć. Koniec cytatu. 

Także w oparciu o priorytety Młodego spokojnie uznać możemy, że prawdziwym Polakiem jest już na pewno :)











Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...