środa, 24 października 2012

Stadne darcie pierza, czyli piątkowe rozrywki w kurniku.


Zaczęło się w piątek od darcia pierza.

Dokładnie to nie pierza a raczej ziemniaków i nie darcia a od tarcia się zaczęło.

Ale o darciu [się] też będzie pisane. 

Piątki, zgodnie z podziałem godzin w szkole, wieńczą tygodniową edukację pierwszoklasistów wyjazdem na jeden z krakowskich basenów. Po basenie dzieciaki wracają do szkoły lub są odbierane przez rodzica bezpośrednio po zajęciach pływackich. Jakoś tak się utarło, że trójka naszych skumplowanych od przedszkola chłopaków odbierana jest przez którąś z mam, po czym w losowo wybranym domostwie następuje kulminacja szaleństw w wykonaniu trzech niezaprzeczalnie aktywnych siedmiolatków, zwolnionych od prac domowych na rzecz nadchodzącego weekendu.

W zeszły piątek padło na nas. Dołączył do nas czwarty (i ostatni) chłopak z klasy z mamą, młodsze rodzeństwo od każdego, w sumie cztery kobiety, jedenaścioro dzieci, kot, pies, kret, biedronki i chyba jeszcze jakieś myszy (Kowalski jak dotąd upolował aż jedną).

Popołudnie było ciepłe, wygoniłyśmy kogo się dało na podwórko a same skierowałyśmy się do kuchni.

Z obserwacji własnych, choć niedokładnych, wynika, że wspomniane wyżej darcie [się] osiągnęło apogeum po jakiejś godzinie od momentu wypędzenia, kiedy to czterech starszych chłopców uzbrojonych po uszy w karabiny i pistolety wyrobu własnego tudzież plastikowego, zagoniło w kozi róg młodszych i nie było już wyjścia jak ogłosić rozejm. Zapomniałam dodać, że zwabiona hałasem (czytaj: dobrą zabawą) dołączyła do nas młodzież sąsiedzka, chwilowo miałyśmy więc piętnastkę dzieci pod - powiedzmy - opieką, czy raczej dobrą setkę, sądząc po odgłosach :)

Matkom-koleżankom wręczyłam po fartuchu, placki ziemniaczane szuk milion starte i usmażone zostały, w międzyczasie parę kilko jabłek na jabłecznik dwie pary rąk przygotowały, ciasto ugniotły, ktoś zmywał, wycierał, ktoś mieszał, któraś smażyła, szarlotka już prawie gotowa, przerwa na kawę, dzieci partiami nakarmione, przenieśliśmy się do domu, październikowe wieczory tak szybko witają już chłodem.

Rozpierzchły się nam jakoś te dzieci po kątach domowych, dołączyła piąta kobitka-sąsiadka, chłopów niet, tematów do obgadania nie brakuje, nagadać się nie możemy, kto nie jedzie popija procenty, kto jedzie niech żałuje, śmiech, żarty, było tak miło, że powtórki doczekać się nie mogę. 

Zgodnie stwierdziłyśmy, że babskie wieczory domowe połączone ze stadnym darciem pierza to jest to, co w tej chwili cieszy nas nieziemsko. Dzieciaki nie przeszkadzały, zajęte sobą i stadną [again] zabawą w przedszkole, dom, gotowanie, wycieczkę, ciuchcię, fryzjerkę, kombojów i papipenów (czyt. spidermenów). A my mogłyśmy nadelektować się rozmową, uwagami nt. szkoły, wychwalaniem pod niebiosa mężów (no przecież czytają, halo!), wspólnym działaniem i swoim towarzystwem. Fenomen atawistycznej potrzeby wspólnoty doświadczeń?

Też mi rozrywka, ktoś powie, babski wieczór przy garach i z kupą dzieciorów do ogarnięcia. I w sumie racja. Nic specjalnego, żadnych fajerwerków, zero wielkich wyjść i wielkich ucieczek z domu do ludzi. Parę lat temu pokręciłabym pewnie nosem na taki 'luksus', być może za parę też pokręcę. Ale na wszystko w życiu jest czas, banalnie. Na dziś, spędzony w towarzystwie fajnych babek i dzieci, wieczór w kuchni był dla mnie prawdziwym luksusem. Odpoczynkiem, o ironio! Relaksem duszy, bo ciepła, pełna ludzi kuchnia i rozświetlony dom wypełniony gwarem dzieci zawsze kojarzyły mi się ze szczęściem, z ciepłem i taką zwyczajną, fajną rodziną. Może dlatego tak bardzo lubię zaglądać ludziom w oświelone okna na wieczornym spacerze? :) 

Tak było w piątek. A dziś?

Dziś, tak jak wczoraj, i tak jak przedwczoraj, stoję w kuchni przy zaprawach. Zaczęło się od piątkowego odkrycia tajemnicy najlepszej w świecie szarlotki naszej przyszywanej babci z Gdańska (mamy Ivo). W sobotę z rana kupiłam 40 kilo szarej renety i wzięłam się za robotę. Czy musze dodawać, że mus jabłkowy śni mi się po nocach?

5 komentarzy:

  1. No photos?? (I guess you were too busy running after 100 kids to take photos :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. A...jak wyglądał dom PO wyjściu gości;)?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie wyglądał...dobrze. Takie to były kobitki, że nie tylko pozmywały i kuchnię uprzątnęły ale też pokoje obleciały i skotłowane zabawki uprzątnęły(śmy) razem z dziećmi. Więcej takich gości proszę :)

      Usuń
  3. ale super wieczór. Oczami wyobraźni widziałam Was tam wszystkim, świetnie się bawiących i aż sama uśmiechałam się od ucha do ucha przed moim laptopem.
    PS ja też lubię patrzeć w okna ludzi w jesienne długie wieczory gdzie widać biegające dzieciaki i ciepło rodzinne.
    Sciskam:*

    OdpowiedzUsuń
  4. Też zaglądam w okna. Lubię dopowiadać sobie zmyślone historie do podglądanych scen.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...