wtorek, 17 grudnia 2013

Wesołych Świąt


Już czas zacząć się pakować. Za moment wyjeżdżamy na tygodniowy turnus Bożonarodzeniowy do Ciechocinka.

Pierwszy raz takie święta: wyjazdowe, w pensjonacie, gościnnie u obcych ludzi. Jak będzie? Czy zatęsknimy za domową atmosferą i tradycyjną, rodzinną wieczerzą? Nie wiem. Z jednej strony cieszę się na odpoczynek, spacery, na bycie gościem i nie zaglądanie do kuchni przez tydzień. Z drugiej szkoda mi zostawiać zwierzaki, dom, rutynę i krzątaninę świąteczną... W sanatorium niedaleko będą też dziadkowie, więc rodzinnie jednak będzie. Zobaczymy jak taki turnus wygląda i opowiemy na pewno.

Państwu życzymy zdrowych i spokojnych dni świątecznych, a do życzeń kolędowo przygrywa w filmiku Kuba :)



piątek, 13 grudnia 2013

Pokój na strychu


Pokój Kuby na strychu stoi wykończony od lipca ubiegłego roku, ciągle jednak był to dla mnie projekt in the making. W pokoju siedmioletniego chłopca na podłodze leżał kolorowy dywan z kotkiem i krecikiem, łóżko nie miało nakrycia a fotele ni jak nie pasowały do niebiesko-białego wnętrza.

Każde podejście z aparatem w dłoni kończyło się skrzywieniem i machnięciem ręki w oczekiwaniu na lepsze czasy, kiedy można będzie zainwestować w nowe wyposażenie pokoju. Czasy powoli nadeszły, znalazłam materiał, uszyłam narzutę na podwójne łóżko (wsuwane pod spód kiedy nie ma gości), cztery poduchy i lambrekin na okno, zamontowałam półki na skosach, duży czerwony fotel zastąpiłam młodzieżową pufą od Oskara Perka kupioną okazyjnie w DaWandzie, babcia wybrała i dołożyła nowy dywan i tak oto nowy pokoik Kuby na strychu uznałam za wykończony.

Mogłam już wybrać się z aparatem by porobić zdjęcia, lecz tu pojawił się nowy problem. Problem jak co dzień towarzyszył mi wszędzie, co widać na co drugim zdjęciu w różnych ujęciach i pozach ;) Pozostało pytanie, jak ze zdjęć kota zrobić wpis o nowym pokoju na strychu. Nic mądrego nie wymyśliłam, uznajmy więc, że kot jest lejtmotywem tej historii i będzie po kłopocie.

Ciągnięcie się wzwyż i budowa nowej klatki schodowej w dopiero co wykończonym domu była sporym przedsięwzięciem. Gruz, pył i hałas w domu przez prawie cztery miesiące. A do tego ciasno. Odgrodziliśmy się i zabarykadowaliśmy (przed pyłem) w dwóch pokojach z kuchnią i łazienką na parterze, zostawiając resztę dołu i piętro do dyspozycji budowlańców. Spaliśmy na materacach,  wchodziliśmy sobie na głowę i nerwy puszczały przy lada okazji.

Za to efekt końcowy okazał się znakomity. Dom otworzył się dzięki dodatkowej klatce schodowej, na piętrze zrobiło się jaśniej, doszła trzecia łazienka (myślę, że przyda się szczególnie, gdy dziewczyny nieco podrosną), małe biuro przechodnie w korytarzu i w końcu pokoik Kubusia, mały lecz bardzo jasny i przytulny. Góra jest na tyle daleko od głośnego parteru, że stała się idealnym miejscem na ucieczkę od rodzeństwa i rodziców, szczególnie gdy przyjdą koledzy :) To także ulubione miejsce Kowalskiego - jego samotnia.

Zdjęcia wklejam głównie dla ludzi, którzy będą chcieli zaaranżować strych i natkną się na ten wpis w sieci. Może się coś przyda. Sama miałam duże problemy ze znalezieniem zdjęć i pomysłów na zagospodarowanie strychu. Strych to dużo skosów i mało ścian płaskich do zagospodarowania. Musiałam sama wymyślać mini-łazieneczkę z miniaturową wanną, biuro w korytarzu, chowane łóżko, głowiliśmy się jak zrobić drzwi aby się otwierały przy skosie a do tego wyglądały estetycznie, pochowaliśmy duże szafy przy kominie. Nie udało nam się schować za bardzo klimatyzatora, wisi na pierwszym planie przy wejściu do pokoju. Ale tu musieliśmy pójść na kompromis - pokój na strychu bez klimy zbytnio nie zadziała.

A jeśli ktoś ma pytania techniczne, można pisać: popiatej@gmail.com






















poniedziałek, 25 listopada 2013

Bloger, to nie brzmi dumnie.


Niechętnie zaglądam ostatnio do polskiej blogosfery. Jest kilkanaście blogów, przeważnie tych 'z brodą', które odwiedzam, i które lubię czytać. Od czasu do czasu pojawi się też jakaś nowa perełka, lecz coraz częściej wśród tych perełek znajduję zwykłą, nachalną (bo umiejętnie ukrytą) reklamę. I choć nierzadko i sam tekst zgrabny, i okraszony przepięknymi zdjęciami, a na dodatek jeszcze oprawiony w estetyczny szablon, to już mnie odrzuca od lektury. Blog to, czy wystawa sklepowa?  Być blogerem dzisiaj to coś zupełnie innego, niż kilka lat wstecz.

Kiedy zakładałam pierwszego prywatnego bloga emigracyjnego w 2007, a potem rodzinnego w 2009 roku, traktowałam blog jako swego rodzaju platformę do kontaktu z bliskimi, potem ze światem. Taki internetowy arkusz papieru widoczny dla wielu. Nie ukrywam, że do bycia blogerem pchnęła mnie także próżność, bo zawsze miałam dużo do powiedzenia.*

Co nowego u nas w Stanach? Co u wnusia Kubusia? A jak sobie radzisz z trojaczkami? Zamiast opisywać w kilku mailach do rodziny i przyjaciół naszą codzienność, założyłam blog, na który zerkali i rodzice, i teściowie, i brat, i koleżanki. Z czasem znalazło się więcej czytelników i blogi się rozrosły, jednak przeznaczenie nie zmieniło się wiele. Nadal wybieram z naszego życia te elementy, którymi chcę (i mogę) się podzielić. Lub opisuję swoje spostrzeżenia na temat, który mnie przez dłuższy czas porusza. Jak ten teraz ;)

Dziś słowa blog w rozumieniu kronikarskim raczej się nie używa. Być blogerem znaczy zarabiać, sprzedawać (lub może raczej pośredniczyć w sprzedaży), urządzać konkursy, rozdawać nagrody, zdobywać coraz więcej czytelników, mieć coraz więcej wejść na stronę. Statystyka przekłada się na zysk. Bloger 'recenzuje', bloger reklamuje (opisując w pozytywach) produkt, który dostał w prezencie do testowania i zatrzymania (choć dla mnie jedno z drugim z zasady się wyklucza, bo co jeśli prawdziwy test wypadnie blado?). Bloger buduje świadomość marki: mam tablet firmy X, jest super, zobaczcie jaki fajny!

Gdzie w tym wszystkim miejsce na zwykłe, spontaniczne [prawdziwe] wspomnienia z wakacji? Gdzie miejsce na zdjęcie dziecka ubranego w to, na co nas stać a nie w to, co dostaliśmy w zamian za zdjęcie z podpisem marki? Weekendowy wyjazd, zdjęcia pięknego ośrodka na znajomym blogu, tylko czy radosna opinia wyszła z naszego portfela, czy ktoś ją od nas kupił? Chciałabym wiedzieć, że to post sponsorowany -  powinnam mieć do tego prawo, podobnie jak dla czytelnika gazetowego odrożnia się małym drugiem artykuł sponsorowany, prawda?

Nie twierdzę, że blogerzy, którzy zarabiają na pisaniu to samo zło, o nie. Mają do tego święte prawo. Blog po prostu stał się kolejnym narzędziem pracy w marketingowej cyberprzestrzeni. I tyle. Niby nic a jednak ogromnie dużo jesli chodzi o... markę produktu, jakim jest blog. Czy wierzysz w to, co piszczesz, chciałoby się niejednego blogera spytać? Słowo blog stało się wyświechtanym zwrotem. Blog to praca. Bloger sprzedaje swoje zdanie za przysłwiowy diabelski grosz, bloger ma określony cel: zarobek i rozwój. Choć radość z pisania pewnie nie raz też.

Nie mam wpływu na ewolucję blogosfery, jest to proces nieunikniony. Nie wiem tylko na jak długo dla nas, dinozaurów, starczy tu miejsca. Zanim wymyślimy inną, lepszą platformę do pisania sobie a muzom :) A swoich Szanownych Czytelników, nowych i tych sprawdzonych, serdecznie pozdrawiam i przepraszam, że tak tu staroświecko bezkonkursowo u mnie i tak... nudno.

K.


* na szczęście z wiekiem człowiek mądrzeje :)

środa, 20 listopada 2013

wtorek, 5 listopada 2013

P jak przedszkole


Gdyby za dzień albo na wiosnę coś miało się zmienić, zapiszę sobie tu, w pamiętniczku, że dziś i wczoraj i miesiąc wcześniej było i jest dobrze. A nawet bardzo dobrze jest.

Czy dzieci polubiły przedszkole? Dzieci pokochały przedszkole!

Pokochały wychowawców, polubiły obiady, Izę, Adę, Antka, francuskie warkocze zaplatane równiutko przez panią Karolinkę, polubiły zajęcia z tańca, i plastykę, angielski, i te codziennie godziny z kartami pracy chyba najbardziej, bo karty pracy to jest coś, w domu wcześniej były tylko kartki ;)

Pokochały się dziewczyny dosłownie w bliźniakach ze swojej grupy. Jedna wzdycha do Francesco, druga do Giacomo [przy czym rozróżnienie tych identycznych, przesłodkich chłopaków następuje po kolorze... kapci, jak rozumiem]. Gucio znalazł przyjaciela w imienniku brata - Kubie - miłośniku gonitw policyjnych i Gormitów. Dobrali się i ścigają przestępców całymi dniami w cywilu ;)

Trojaczki mają swój własny świat. Mają swoich przyjaciół i swoje nowe role, co najbardziej mnie cieszy. Karolcia coraz mniej pozwala siostrze sobą rządzić, na co ma wpływ wyższa samoocena wyniesiona z przedszkola. Zmiana otoczenia zdecydowanie wyszła Karolince na dobre: wyszła z roli popychadła radzącego sobie w grupie głównie pięściami i płaczem i zrobiła się z Niej fajna dziewczynka, która ma swoich własnych przyjaciół, swoje własne zdanie i z którą siostra... zaczęła się liczyć ;) Ironicznie, przdszkole zbliżyło dziewczyny, są dla siebie teraz bardziej przyciaciółkami z przedszkola niż rywalizującymi siostrami. Po powrocie do domu biorą kota pod pachę i bawią się razem pięknie w przedszkole, ustalają wspólnie grupy, dzielą lalki i kucyki w pary, rozdają... karty pracy, wychodzą z "dziećmi" na plac zabaw, śpiewają z nimi, strofują je z lekka i to wszystko przez dwie, trzy godziny do kolacji w zgodzie i harmonii!!! Niebywałe.

Gabrysia błyszczy intelektem na tle rodzeństwa, chętnie i łatwo się uczy, Filip rozczula mnie pedantyzmem i łagodnością w podejściu do jakiegokolwiek tematu. A cała trójka ma nareszcie okazję porządnie się za mną stęstknić, odbieranie Ich z przedszkola jest najlepsze. Tyle uczuć i rączek ściskających mi szyję oraz rysunków podstawianych jednocześnie pod nos Mamo Zobacz Ale Zobacz Moje Tutaj Zobacz Jakie Zrobiłem choć ciężkie do ogarnięcia w tym momencie zawsze zwala mnie z nóg. Czasem dosłownie :) 

A ja? Co porabiam kiedy nie ma dzieci? Moje dni są.... jakby to napisać.... wspaniałe :) Te ze zleceniami już mniej, choć przecież niezbędne. Te, w które sięgam po smycz, ubieram czerwone buty i znikam w lesie na sto minut lubię najbardziej.

Czas - okazało się - istnieje, chęci się znalazły, wyszłam z kuchni, zakręciłam włosy, pomalowałam paznokcie, zapisałam się na lekcje gitary. Niedaleko znalazłam kosmetyczkę a za rogiem przyjaciółkę od spacerów. Okazało się, że do teatru można pójść na jedenastą a potem na przykład wyskoczyć na sałatki do Chimery na krakowskim rynku.

Korzystam z chwil dla siebie świadomie i bez wyrzutów sumienia.
Taka sytuacja...
:)




sobota, 5 października 2013

Smerek żółtym szlakiem




 Ostatniego dnia wakacji w Bieszczadach nie mogliśmy zdecydować, czy wejść na Tarnicę czy Smerek. Jadąc rano w stronę Wetliny z Bystrego, gdzie stacjonowaliśmy, rozwarzaliśmy za i przeciw każdego szlaku, w końcu pomógł nam zdecydował Filip twierdząc żeby na 'Tablicę' nie iść, bo jeszcze są wakacje :)

Zatrzymaliśmy się więc w Wetlinie, zaparkowaliśmy naprzeciwko sklepu ABC (wjazd pod górkę aż na skraj lasu na parking) i wyruszyliśmy na zółty szlak, który okazał się - jak do tej pory - jednym z najciekawszych w Bieszczadach.

Widoki z Przełęczy Orłowicza a później z drogi na Smerek bajeczne. Zrobiłam prawie pięćset zdjęć i nie mogę się zdecydować, które wybrać ku pamięci. Piękny i dosyć łatwy szlak dla dzieci. Warto wejść.  



















poniedziałek, 23 września 2013

Wrzesień w Ciechocinku













O Ciechocinku sporo mówiło się w domu rodzinnym mojego męża. Od wielu lat Ciechocinek stanowi sanatoryjną destynację obydwojga Jego rodziców. To w Ciechocinku oraz w pobliskim Toruniu mama męża zaopatruje się w co lepsze perełki, jakich na próżno szukać w Krynicy, Tarnowie, a nawet w Krakowie. W Toruniu na rynku kupowała kiedyś naturalne tkaniny, z których szyła później przepiękne suknie, bluzki oraz garsonki i wysyłała nam to wszystko do Stanów. Przez wiele lat. W Ciechocinku zaopatrywała się w antyki, w starą porcelanę, w dobrej jakości akcesoria i obuwie. Toruń, od kiedy poznałam rodzinę męża, kojarzył mi się nie z piernikiem a z wyszukanymi przedmiotami wysokiej klasy. 

W tym roku na zaproszenie teściów przyjechaliśmy do Ciechocinka i my. Zatrzymaliśmy się w Villa Park, spacerowaliśmy pod tężniami, smakowaliśmy dobrej kawy i jeszcze lepszych wypieków w uroczej i klimatycznej Cukierni Wiedeńskiej. Niespieszne obiady spożywaliśmy w hotelowej restauracji a do kotleta przygrywał nam na starym pianinie.... nasz własny syn. Co prawda tylko dwie wyuczone na pamięć melodie ale i tak z dumą spoglądaliśmy na siebie nie wierząc, że nasze najstarsze dziecko pozbawione kompletnie słuchu muzycznego może tak dobrze grać ;)

Za dnia przemierzałam z Babcią Ciechocinek wzdłuż i wszerz. Zajrzałyśmy do każdego sklepu, do jakiego warto było zajrzeć, zwiedziłam w ekspresowym tempie Toruń i wyjechałam z ciężkim sercem oraz jeszcze cięższym bagażnikiem upominków po czterech dniach wrześniowych wakacji.

I już myślę o przyszłorocznym pobycie. Ciechocinek nam też przypadł do gustu.

A całodzienne interakcje dzieci z Dziadkami dobitnie uzmysłowiły nam jak bardzo słuszna była decyzja o przeprowadzce do kraju rodzinnego. Ukochany Dziadziuś pewnie nie zostałby Ukochanym Dziadziusiem na odległość dziesięciu tysięcy kilometrów przez Skypa i telefon...











Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...