środa, 11 września 2013

O tym, co się zmieniło albo i nie


Wkurzają mnie opowieści okołowrześniowe przemielone wielokrotnie na blogach i facebooku przez znajome matki wyzwolone wrześniowo od uciążliwych wakacji z dziećmi tudzież dziećmi w wakacje.

Niezmiennie nie rozumiem i nie planuję zdania zmieniać na temat rodziców, którym dzieci własne przeszkadzają, zawadzają, które od rodziców - o zgrozo! - czegoś ciągle wymagają. Bo są.

Dlaczego tak bardzo chcemy żeby ich nie było? Naprawdę? Nie da się dzieci mieć i cieszyć nimi w ich obecności, nie tylko gdy są daleko? W jakim ja świecie żyję i dlaczego lubię, tak bardzo lubię [i cenię sobie] towarzystwo swoich dzieciaków? Co poszło ze mną nie tak?

W mojej bajce trojaczki poszły od września do przedszkola, Kuba jest w drugiej klasie. Od 9 do prawie 15 jestem sama i nie czuję większej różnicy. Tęsknię za obecnością dzieci, za ich towarzystwem, za pełnym domem, w którym dzieci. Robię prawie to samo, różnica polega na tym, że mogę umówić się do fryzjera na 12 w południe a nie na 19 kiedy wróci mąż. Większych różnic nie widzę, nadal muszę zrobić zakupy, skosić trawę, odśnieżyć (już niedługo!) popracować zawodowo nad tłumaczeniami, nadal muszę ogarnąć dom, ogród, zwierzaki, zrobić pranie, ugotować, coś upiec, pozmywać, zaplanować logistykę i zorganizować czas sześciu osób. Nadal prowadzę blogi, co wymaga czasu, wciąż piję o dziesiątej kawę z przerwą na dłuższą lub krótszą lekturę internetową. Nadal czytam. Nadal z psem spaceruję. Nadal nie oglądam tv.

Od kiedy dzieci skończyły magiczne trzy lata, nigdy mi w tej domowej codzienności nie przeszkadzały. Mam teraz ciszej i czyściej, to pewne. Ale tylko do 15 więc co za różnica? Pewnie, że zakupy robione samemu są sprawniejsze ale te robione z dziećmi są... fajniejsze. Lubię wysyłać ich w naszych delikatesach po sprawunki, jedno szuka jogurtów, drugie bananów, trzecie pakuje jabłka na wagę, czwarte stoi w kolejce do wędlin... Dla nich to nauka samodzielności, dla mnie pomoc, no dobra trochę więcej zachodu z ogarnięciem, ale robi się z tego fajna wycieczka. Po zakupach można było pojechać na plac zabaw albo do Krakowa na lody, mieliśmy czas dla siebie, cały dzień na dowolne zagospodarowanie.

Nie pojmuję tych, którzy twierdzą, że bycie w domu to rutyna! Rutyna to jest jak trzeba co rano się sprząść, wywieźć dzieci i siebie do pracy a tam robić to samo od - do pod czyjeś dyktando. Dom to jest dom - w domu się jest panem własnego czasu, jak się chce to się pracuje, jak się nie chce to się leży i czyta a zrobi się kiedy indziej.

A tak, jest jeszcze jeden plus przedszkola - po tygodniu zachorowali i zostali ze mną w domu :)))



 
 

27 komentarzy:

  1. Wiesz, to chyba nie do końca tak, ze kogoś męczą dzieci. Ja bardzo lubię tę ciszę gdy rano jestem chwilę sama, ale już w tym samym czasie za nimi tęsknię i chciałabym by już wróciły. Moje dzieci wracają już przed 13 więc te 5 godz bez nich mogę poświęcić na nudne dla nich czynności jak sprzątanie czy prasowaniu a dzięki temu, kiedy wracają jestem cała dla nich ;) i możemy porobić wiele rzeczy dla nich. Zakupy z dziećmi... Tak, ale ja mam wyrzuty sumienia gdy zaciągać je do marketu. Wolę gdy idziemy na ryneczek i pomagają mi wybierać różne rzeczy. A dzięki temu ze można być w domu swiat naszych dzieci jest spokojniejszy, bez bieganiny, deadlinów itd... Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo najlepszy - jak wiadomo - byłby złoty środek. Żeby i dzieci i cisza z rana były :) Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Pięknie. :-)
    Ja w poniedziałek byłam szczęśliwa, że Hanka w przedszkolu. A we wtorek przemknęło mi przez głowę, że może jej nie puszczę, bo przecież tak strasznie tęsknię. :-)

    Ale przerwa na kawę i prasę trochę jednak dłuższa i to jest akurat fajne. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przerwa na kawę w moim przypadku akurat jest dużo krótsza bo gdy były dzieci mogłam zawsze zwalić na nie fakt, że nie zdążyłam z robotą. Teraz już nie ma wymówki, tłumaczenia trzeba robić, nie ma siedzenia przy kawie :)

      Usuń
  3. Miło się Ciebie czyta:) Może jest trochę inaczej, kiedy dzieci jest więcej? Bo bawią się wspólnie? A tak w temacie, to chyba my Polacy tak mamy, że lubimy ponarzekać... No i chyba nie do końca świadomie wypowiadamy się w temacie tego rzekomego "ciemiężenia" przez dzieci. Chociaż oczywiście, to wcale nie jest też tak, że to sama sielanka. Pozdrawiam i życzę zdrowia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak sobie myślę, że wpisuje się to w urokliwą inaczej polską cechę :) Co ciekawe, mam na FB prawie po równo znajomych w Ameryce i Polsce, i podczas gdy amerykańskie mamy emocjonalnie piszą o tym jakie te dzieci już duże, że już idą do przedszkola/szkoły, że jest im przykro iż czas tak szybko leci, tak polskie mamy jadą z mądrościami typu "no, to teraz dla mnie zaczną się wakacje". Nie wszystkie oczywiście, ale wystarczająco aby prywatnie zaobserwować trend. Smutne to.

      Usuń
  4. A ja myślę, że po prostu większość dziewczyn kokietuje z tym "super, że już wrzesień i dzieci w placówkach". Po prostu - my Polacy - tak mamy, że lubimy pomarudzić.
    Znam naprawdę fajne dziewczyny i zarazem fajne matki, które "cieszą się", że jest wrzesień. Ale jest w tym dużo kokieterii.
    Poza tym pracując na etacie masz 26 dni urlopu, więc zorganizowanie czasu maluchom na dwa miesiące wakacyjne jest często jakimś utrudnieniem.
    Uważam, że masz komfort tego, że nie chodzisz na etat do pracy. Wtedy rzeczywiście nawet zakupy z dziećmi mogą być fajną wyprawą. Ale gdy 8 godzin spędzasz w biurze (pracując pod czyjeś dyktando ;)), to potem zakupy najchętniej zrobiłabyś szybko, a co za tym idzie - sama. A jak tych dzieci nie ma z kim zostawić, to musisz ich jednak zabrać. Powrót o 19.00 do domu, gdzie jeszcze trzeba przypilnować odrabianie lekcji, czytanie lektury i wszystkie inne domowe (no dobrze, pewnie mniej się piecze i gotuje) rzeczy trzeba zrobić powoduje, że Matki pracujące na etacie tak lubią sobie pomarudzić. Ale w głębi duszy cieszą się, kiedy dzieci są obok. Mam przynajmniej taką nadzieję. Ja tak mam... czasami jęczę, że chciałabym pobyć sama, ale jak jestem to tylko czekam kiedy wrócą.
    Wiem, że praca na etacie to wybór. Ale czasami ma się taką, że nie da rady inaczej. Nie mogą wszyscy mieć wolnych zawodów i pracować z domu.
    Ale mimo tego, że czasami sobie pomarudzę i "cieszę się" że jest "wrzesień", jestem szczęśliwa :) i mam nadzieję, moje dzieci też (no może oni nie dlatego, że wrzesień, tylko ogólnie... w życiu):)
    PS. Ale faktycznie to "marudzenie na obecność dzieci" tylko nas nakręca. A z pewnością lepiej jak Ty patrzeć optymistycznie i nie dać się wkręcić w to narzekanie na obecność dzieci. Oby więcej takich osób :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz co, praca zawodowa z domu to błogosławieństwo i przekleństwo zarazem. Ponieważ jest się w domu to w założeniu musisz znaleźć czas na wszystko: i na pracę zawodową i na pranie, ugotowanie, no i przecież jesteś w domu to zawieź kota do weterynarza, a potem jeszcze trzeba skoczyć do Castoramy po szpadel... I trzy godziny później jest 13, ty z robotą w polu, chałupa jak wyszłaś rano tak stoi zasiana psią sierścią, coś by trzeba ugotować na szybko i zaraz po dzieci jechać. To chyba założenie, że ma się czas na wszystko i więcej się zmieści. A siedząc w biurze robisz co musisz, wychodzisz i ...wtedy wracasz do domu zasianego sierścią. Sprzątasz i gotujesz do nocy bo rano do biura. A ja tłumaczę po nocy bo rano będę musiała załatwić sto spraw, bo przecież... jestem w domu. I tak źle, i tak niedobrze :)

      Usuń
    2. Dodałabym jeszcze, że pracując w domu, trzeba mieć silną wolę :)
      Ja bym pewnie robiła wszystko inne, a nie zajmowała się pracą (no chyba że praca byłaby pasją, wtedy wszystko inne leżałoby odłogiem ;)).
      BTW, nie wiedziałam, że pracujesz (jeśli mylnie przyjmiemy, że obowiązki domowe nie są pracą ;)), nie wyczytałam wcześniej, że tłumaczysz ;))

      Usuń
    3. Trzeba mieć. Ja mam jej mało dlatego zawalam noce, a i tak zerkam na blog, jak teraz :) Pracuję z domu od blisko trzech lat, raz jest tego więcej, raz mniej, zależy od zlecenia. Nie jest to pasją i nie jest moim zawodem wykonywanym ale mogę robić to z domu, mniej więcej kiedy chcę i są z tego korzyści :)

      Usuń
  5. ach no tak to jest, że nie którzy mają dzieci tylko bo tak wypada no i męczą dzieci ich. No ale mnie też męczą, bo to jest wpisane w obecność dzieci w domu,ale mam większą radość niż smutki z tytułu posiadania dzieci. Do przedszkola , do którego moje dzieci chodzą, w wakacje na dyżur wakacyjny to były dzieci, których co najmniej jeden rodzic siedzi w domu...no tego nie kumam. Ja jednak dzieciom wakacje zrobiłam. No ale tak to już jest..przykre to bardzo. ps. też po tygodniu choroba :D

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki za ten głos. Myślałam podobnie jak Ty, co jest inaczej u mnie? Co jest nie tak? :-) Wszystkich cieszy 1 września owczym pędem. Ale zaraz potem zaczynają narzekać, że szkoła, że dowożenie, że zajęcia pozalekcyjne, "których jest tak dużo!" (przy czym sami na te zajęcia dzieci zapisują :-) Narzekanie jest towarzyską lekturą obowiązkową. Niestety.

    OdpowiedzUsuń
  7. A jak kochana myślę, że kobiety są takie że uwielbiają narzekać i nie wiem co by się im działo to tak czy tak będzie im źle. Ja podobnie jak ty uwielbiam spędzać czas z moim trojakami, kiedy mam wolny dzień a one są w żłobku to ta cisza w domu mnie przeraża, zawsze lecę po nie dużo wcześniej. Tez nie mogę narzekać na brak czasu dla siebie, jak człowiek dobrze sobie zorganizuje czas to na wszystko go znajdzie. Ostatnio spotkałam się ze znajomą która opowiadała mi jakai to błąd zrobiła zabierając swoje dzieci na wakacje, bo w ogóle nie odpoczęła, że mogła zostawić je u jakiejś koleżanki bo przynajmniej nikt by jej głowy nie zawracał. A ja tam uwielbiam mieć głowę zajęta moimi księżniczkami!!!

    OdpowiedzUsuń
  8. Wrócę do początku bo zeszło się nam w komentarzach (głównie na Facebookowej stronie Klęski Urodzaju) od tezy głównej, jaką nie była ani oczywista potrzeba istnienia odrębnie od dzieci, ani to kto powinien a kto mniej posyłać dzieci do państwowych przedszkoli oraz za czyje podatki. Powodem, na jaki się w blogu użalam jest szerzej rozumiane podejście do rodzicielstwa, a nawet głębiej – do życia i roli w funkcjonowaniu [by nie rzucić górnolotnie: kreowaniu] rodziny, bo o rodzinach dzieciatych tam mowa. Nie rozumiem i uważam za nieporozumienie stawianie dziecka w opozycji do siebie. Ja versus dziecko. Dwa światy funkcjonujące na zasadzie przeciwieństw: kiedy są dzieci, ja nie istnieję; kiedy ich nie ma, zaczynam się JA. Istnieję. Staję się. Wtedy jestem sobą. Kobietą, siostrą, pracownikiem, koleżanką. ‘Matka’ w tym zestawieniu ma zabarwienie społecznie pejoratywne. Matą będę później, matką niefajnie i niestety trzeba, ale do świata matki mam jeszcze ze dwie godziny. I te matki dzielące – często bezwiednie – życie na bezdzieciowo fajne i dzieciowo uciążliwe mnie wkurzają. Bo matki wyzwolone wrześniowo dziwnym trafem mają tendencję do bycia matkami wyzwolonymi poniedziałkowo z weekendu spędzonego z własnymi dziećmi (!) Bo matki wrześniowo wyzwolone dziwnym trafem wykazują tendencję do bycia matkami wyzwolonymi popołudniowo, gdy wróci mąż z pracy i zajmie się dzieckiem (!) Bo matki wrześniowe stają się matkami urlopowo wyzwolonymi od dzieci wyjechanymi do babci na tydzień lub dwa a potem do drugiej na dni parę.... I wkurza mnie obłuda jaką na szeroką skalę produkują matki wygłaszając podobne hasła, bo zbyt często to spychologia i egoizm podszyty roszczeniowością oraz źle rozumianymi ideami feminizmu a nie deklarowana potrzeba oddechu od dziecka powodują, że dzieckiem i rodziną zająć chce się dzisiaj w rodzinie... nikomu.

    OdpowiedzUsuń
  9. Zazdroszczę, że masz pracę pozwalającą pracować w domu i dzięki temu cieszyć się obecnością dzieci :)

    OdpowiedzUsuń
  10. to od końca:
    ja wyparuję choroby już od poniedziałku i wciąż dają rade i dizlenie chodzą, ale juz pokasłują :)
    Bazując na własnym doświadczeniu do ja jestem jak ta żaba co chciałaby być i piekna i mądra i nie może się rozdwoić. Z jednej strony rysująca się za jakiś miesiąc perspektywa wyjazdu na 24 godziny sam na sam z mężem jest dla mnie jak nieosiągalen marzenie.
    Z drugiej strony choć czasem bywało, że miałam syndrom ucieczki znorana rzeczywistością to coraz bardziej podoba mi się to życie z gromadką dzieci. Choć boję się zapeszyć, to muszę przyznać, że zaczyna się robić naprawdę fajnie. Pogadać jest z kim, i ktoś cie zawsze jest gotowy przytulić, potowarzyszyć w róznych czynnościach domowych i poza. Dzieci to dla mnie pretekst to takiego spędzania czasu, które dla "zwykłego dorosłego" nie przystoi, nie wypada... i dzieci wymagają ode mnie niezgnuśnienia za co jestem im naprawdę wdzięczna :) Ja jestem teraz przede wszystkim matką (i w przebłyskach kobietą) i nie udaję, że będę też pracownikiem roku, ani nie wybieram się zdobywac Mont Everest i jakoś nie bardzo mnie to martwi...
    A opisywany ODDECH WRZEŚNIOWY to chyba teraz trochę taki trend w kontrze do popularnego wcześniej matczynego popiskiwania: oj moje maleństwo jak ono sobie da rade, bo mamusia kocha swojego dziubusia bla bla bla... umiar w tym wsztskim, to jest to czego nam brakuje.
    pozdrawiam. Kika

    OdpowiedzUsuń
  11. A mnie ucieszył 1 września, bo moje dzieci lubią przedszkole i szkołę. Ucieszył także dlatego, że lubię swoje towarzystwo i życie we własnym tempie. Nie widzę w tym żadnej sprzeczności z odczuwaniem gigantycznej miłości do dzieci.
    To tak, jak z mężem. Najbardziej czuję do niego miłość wtedy, kiedy mamy okazję za sobą zatęsknić.

    OdpowiedzUsuń
  12. Ja też nie rozumiem takiego myślenia, lubię być ze swoimi dziećmi :) Po co mieć dzieci, skoro się ich unika?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to po co mieć męża, skoro czasami chce się coś zrobić bez niego?

      Usuń
  13. Brawo za ten tekst!!!! :) pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  14. Kurcze, jak dobrze czasem siąść do komputera i przekonać się, że nie jest się wybrykiem natury! :) Dzięki za ten tekst i za wszystkie komentarze tu i na facebooku, które przeczytałam niemal z zapartym tchem.

    "Czy wiecie Państwo, że dziecko można nauczyć (a bardziej właściwie wychować tak) by nie przeszkadzało rodzicom gdy ci tego sobie nie życzą i wyrażą to życzenie werbalnie?? Czarna magia, co? Ale przedszkolu raczej ich tego nie nauczą..." To mój ulubiony fragment. Może gdyby pora była inna, dodałabym coś od siebie, ale w zaistniałych okolicznościach - nic dodać, nic ująć. A dla Trojaczków - zdrowia!

    Pozdrawiam
    P.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gwoli sprawiedliwości muszę uzupełnić ten cytat. Sądzę, że w przedszkolu i owszem, panie nauczą i wyegzekwują tam na miejscu od dziecka ułożone zachowanie; jak inaczej dałyby radę ogarnąć kilkanaście/dziesiąt dzieciaków w grupie? Da się: konsewkencją, zasadami, rygorem i bezwzględnością w posłuszeństwie. I nie mam tu na myśli fizycznej bezwzględności ale upór i jasne, niezmienne(!) zasady kar i nagród za dobre/złe zachowanie, jakich dzieci potrzebują i jakie dosyć szybko przyswajają, gdy zorientują się, że inaczej nic nie wskórają. A potem w domu jest rodzic, bezradny wobec małego człowieczka, bojący się go 'zranić' więc tolerujący schizy, złe zachowanie, brzydkie słowa ('haha, jakie śmieszne, jaki on już duży'), głupie miny. Dziecko szybko orientuje się, że można rodzicem grać na własnych zasadach i że to co obowiązywało w przedszkolu nie jest wymagane w domu. Nie we wszystkich domach tak jest, ale kilka znam :)

      Usuń
    2. Kochana, nic nie musiałaś uzupełniać :) Przynajmniej dla mnie. Mam wrażenie, że mamy bardzo podobne spostrzeżenia i poglądy na macierzyństwo i nadajemy na tych samych falach. Wiele rodziców nie pojmuje wciąż, że dziecko może być partnerem, nie wchodząc jednocześnie rodzicowi na głowę. Jak małżonek z facebookowej dyskusji ;) Złoty środek między "wychowaniem bezstresowym" a "musztrą". Ale oczywistym jest, że nad tym trzeba pracować i to po naszej stronie, jako formujących relację rodzic-dziecko, jest cała odpowiedzialność, która w tym przypadku nie rozkłada się na pół (co się niektórym wydaje niestety), a mnoży razy dwa (oboje rodzice muszą stać za sobą murem, prawda?).
      A co do wychowania w przedszkolu... czy myślisz, że kiedy rodzic wysyła dziecko do placówki, sprawdza dokładnie, jakimi zasadami kierują się przedszkolanki i jaką szkołą "wychowują" jego dziecko? Myślę, że to znikomy procent. A przedszkola są przecież bardzo różne.
      Pozdrowienia!

      Usuń
    3. Dziś odkryłam twój blog - za sprawą Leny I Kuby - którą tez podglądam.

      Aż uśmiech nie schodzi mi z twarzy, że są dziewczyny, które myślą tak jak ja i mają te same wartości - siedzę i czytam i od razu mi lepiej bo jestem właśnie po długiej walce z przedszkolem państwowym z którego miesiące temu w końcu zabrałam córeczkę.

      Przedszkole warszawskie z naprawdę dobrymi opiniami - jednak z rzeczywistością nie miało to nic wspólnego.

      Wściekła jestem na siebie - że za słabo sprawdziłam, że ludziom- rodzicom tam mało zależy na własnych dzieciach, nie wiem z przemęczenia ? strachu? lenistwa? braku wiedzy? ja tego nie rozumiem.
      Paniom zleży mało- jestem w stanie zrozumieć - bo skoro rodzice nie interesują się - to czemu one maja zabiegać?
      Po krotce - rodzic który się za bardzo interesował, pytał, podglądał - był bardzo źle widziany - w przedszkolu nie było mycia ząbków - " bo to trudne organizacyjnie, bo dzieci najedzą się pasty, bo będą wsadzać szczoteczki do sedesu, bo będą się nimi wymieniać, A NAWET !!! uwaga - słowa pani: " ich dentysta twierdzi że nie mycie zębów w przedszkolu, po posiłkach, po śnie - nie przynosi żadnych szkód"..........." co gorsze większość rodziców się z tym zgadzała - i usiłowali przekona nawet mnie - że wprowadzać chcę dziwne pomysły. W tym momencie zrozumiałam że nie ma żadnego pola dyskusji między nami...........Bezsilność - mówiliśmy innymi wartościami.

      Bajki 2 x dziennie - na porządku dziennym - bo przed obiadem przecież nie da się dzieci uspokoić - no a po południu to już pani musi odpocząć mimo że pracuje tylko przecież po pół dnia - 8 h - nigdy w życiu !!
      Tytuły bajek -dla dzieciaków 4 letnich - Rajdek Mcdrive, Kung fu Panda, Toy Story.
      Jak się dowiedziałam - chciałam pójść i roznieść to miejsce w pył - kiedyś by tak było - ale dzieci uspokajają człowieka i z wiekiem się trochę pokornieje - a ponadto staram się bardzo się być dla ludzi miła :)
      więc po prostu nie puściłam już tam córki i zorganizowałam wspólnie z inna mamą zebranie, które było dla mnie jeszcze większą niespodzianką niż to co do tej pory poznałam.


      c.d

      Usuń
  15. Poruszyliśmy jeszcze kwestie częstego nie wychodzenia z dziećmi na dwór - nawet przy pięknej pogodzie, brak pracy codziennej w zeszytach do nauki, przegrzewanie sal i szatni - dzieci mokre jak szczurki , ja musiałam rozbierać siebie i synka jak szłam po małą, wypuszczanie dzieci z sali - bez odprowadzenia i sprawdzenia czy rodzic na pewno jest, do przedszkola mógł wejść każdy - nie było tam dużego zainteresowania tematem bezpieczeństwa.

    i Co się okazało na zebraniu,,,,,,,,,,,? że z 26 osób - rodziców - tylko mnie i 3 mamom coś przeszkadza - że tylko my 4 mamy problem.
    Pani przy zwykłej rzeczowej rozmowie - popłakała się 3 razy -łącznie z wyjściem do toalety z chusteczką przy oku.
    Pedagog z 30 letnim doświadczeniem, ponieważ nie zniosła mojej krytyki na temat puszczania bajek.
    Reszta rodziców stwierdzała że to nagonka na biedne panie, że mamy wygórowane wymagania że w głowach nam się poprzewracało.
    Powiem krótko dla mnie to typowy elektorat polityczny - i tak jak właśnie ta grupa, takie mamy urzędy, taką służbę zdrowia, takie podejście do ludzi. Tylko potem ci sami ludzie narzekają i wymagają, że lekarz ich olewa i nie leczy, że pani w okienku chamka i prostaczka, że w polityce same świnie -
    Tak drodzy państwo to prawda - tylko zacząć trzeba od siebie samego.
    Może wtedy będzie lepiej żyło się każdemu.

    Przepraszam , że się tak u Ciebie rozpisałam - ale nadal jestem wściekła że tak jest - że rodzicom tak mało się chce i że najwygodniej oddać dziecko do przechowalni bez nadzoru i kontroli a wątek był prowokujący :)

    Tak to było i tak się zaczęło : http://szpilkiwszafie.blogspot.com/2013/04/od-autora-life-co-sprawia-jakimi.html

    Teraz córeczka chodzi do przedszkola prywatnego, wstaje codziennie z uśmiechem , zęby myją dzieci po każdym posiłku, są zajęcia , paniom się chce, dzieci są serdecznie, miłe,nastawione na innych nie tylko na siebie same - nikt nie używa zwrotów typu - debil, głupek , palant, świnia ( 4 latki tak rozmawiały przy pani - bez reakcji ) a moja córka na pytanie co było na śniadanie odpowiada:
    " SAME PYSZNOŚCI !!!! " a potem okazuje się że była kanapka z szyneczką - gdzie ona nie jada kanapek wcale :) Także w dobrym miejscu nawet chleb smakuje :)

    pozdrawiam ciepło, gratuluje takiej miłej gromadki - zmykam czytać i oglądać dalej, bo zdjęcia też piękne !

    A.

    OdpowiedzUsuń
  16. Trochę mi sie poprawił humor gdy przeczytałem kilkanaście wpisów. U mnie jest zgoła inaczej. Mam jedną córeczkę i tez jestem sam choc mieszkam z zona pod jednym dachem choć ona mnie znienawidziła juz dawno. Staram sie miec dobry kontak z nia. Ten codzinny horro jakoś pchac dalej. dziekuje i pzodrawiam

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...