poniedziałek, 20 lutego 2012

Miało być krótko i na temat, jest bez tematu i trochę dłużej


Niefajnie, jak dla mnie, nie mieć pstrykacza. Mam nawyk noszenia aparatu ze sobą [prawie] zawsze. Okazji do uchwycenia momentu w obrazek znajduję bez liku a tu pstrykacz rozłożył się kompletnie. Miał prawo, staruszek – osiem lat w świecie technologii klasyfikuje już tylko do ostatniej prostej ku podświetlonej gablotce za szybką.

Żeby to było takie proste kupić nowego pstrykacza i dobre szkło. Byle czego nie chcę, wiem, jaka to różnica w efekcie końcowym, na którym najbardziej mi zależy. Na jakość w tej chwili drobnych nie wystarcza, trzeba poczekać aż świnka przytyje. A raczej – aż nieźle się roztyje jak, nie przymierzając, kobieta w ostatnim stadium ciąży trojaczej ;)

Więc czekam.

I marzę ;)

Tymczasem dzieci nam rosną w siłę i rozum. Zmieniają się w młode, urocze – moim zdaniem – dziewczyny oraz przystojnych – jest po kim – chłopaków. Ciągną wzwyż, wysocy będą, buzie i kończyny się zmieniają, paluszki już nie takie pucołowate, rączki i stopy coraz większe, trzylatek w końcu to już kawał dziecka jest. Najstarszy ma się dobrze, tańczyć i śpiewać lubi, do przedszkola w końcu polubił chodzenie, trochę szkoda, że tak późno bo za pół roku szkoła. Wymiata w konstrukcjach LEGO, ma pomysły na przekładnie, jakieś koła zębate, coś się podnosi, coś opada, wymyśla, instrukcji się nie trzyma a ja ciągle Go pytam, czy aby na pewno pamięta ile ma lat. Jest powolny ale dokładny. Już widzę, ile czasu spędzimy nad idealnie narysowanymi szlaczkami w zadaniu domowym w pierwszej klasie. Bo że będą musiały być dokładnie narysowane to pewne ;)


Sielanka, zwana też siedzeniem w domu, trwa. Moje podejście do wychowania dzieci generalnie w Polsce trąci myszką. Mam wrażenie, że wiele jeszcze upłynie wody w lokalnej Dłubni zanim się mądre głowy zreflektują, że nie tędy droga. Bo u nas to się dopiero zaczęło i nadal wierzymy (bo jak tu nie wierzyć!), że tak trzeba, nie ma wyjścia, musimy dzieciaka wyposażyć we wszelkie umiejętności, inaczej nie poradzi sobie w wyścigu szczurów. I będzie gorszyyyyyy.

Na pocieszenie swoje i nielicznych dodam, że w Stanach, gdzie wszystkie moje dzieci się urodziły i początkowo szczęśliwie edukowały, etap zarzucania malucha obowiązkami przechodzi do lamusa. Zataczamy koło. Wracamy do tego, co było. A że garściami czerpiemy z Ameryki, w końcu slow parenting przyjdzie więc i do nas. Zakład?

Pokolenie wierzących w to, że można osiągnąć więcej, jeśli zacznie się wcześniej i będzie nad dzieckiem odpowiednio pracować, wychowało wielu dzisiejszych amerykańskich CEO. Zdecydowanie więcej wyszło im jednak osobników z zaburzeniami emocjonalnymi, nadwagą, nerwicą, wpisanymi w kalendarz regularnymi wizytami u terapeuty i… bardzo przeciętną pracą. Coraz więcej matek oddaje dzieciom dzieciństwo. Ma być czas na zabawę, na nudę, leżenie na dywanie, przytulanki, domową rutynę z plasteliną i kredką, drzemkę i odpoczynek, bez pośpiechu, bez masy zajęć dodatkowych, wystarczy dobra szkoła i soccer albo balet.

Bez porównywania się nawzajem, bez wiecznego oglądania się za siebie i na dzieci sąsiadów bo one to już… Doświadczyłam, jak bardzo matka Amerykanka czuje się pewna siebie, swoich wyborów i sposobu, w jaki opiekuje się dzieckiem. Doświadczyłam też, jak bardzo matka Polka stoi pod pręgieżem społecznych ocen, łatwo ulega wpływom, jest bombardowana dobrymi radami i polecanymi przez ‘specjalistów’ (od marketingu raczej) sposobami na wszystko co dziecka dotyczy – od wyboru smoczka, przez szczepienia, syropki, językowe przedszkole, na wyborze odpowiednich studiów skończywszy. Daliśmy się zwariować, skala rynku „dzieciowego” w Polsce poraża – poradniki, poratele internetowe, gazetki dla dzieci, o dzieciach, dla mam, o mamach, dla rodziców, o rodzicach i już same nie wiemy, co by jeszcze… Przypomina to raczej ciężką harówę, żeby ze wszystkim zdążyć i niczego nie zaniedbać. Inaczej, gorzej czuję się mamą w Polsce; nadal nie przyzwyczaiłam się do tego, że ktoś inny niż dzieci mnie z tej roli ocenia oraz…. że muszę się w tej dziedzinie doktoryzować ;)

Styl rodzicielstwa slow parenting jest mi bliski. Staram się, aby w naszym domu dzieci nie żyły w pośpiechu i poczuciu, że ciągle coś, gdzieś muszą, dokądś się spieszą, coś je ominęło i są od kogoś gorsze. Jeszcze mają na to czas. Nie chcę się poddać nurtowi wpływów, że w poniedziałek psycholog, we wtorek logopeda, potem poradnia, lekarz od tego, lekarz od tamtego, warsztaty, angielski, basen, joga, karate, pianino, po drodze ADHD, znowu psycholog i koło się zamyka. Mama i tata – trenerzy małego skauta zdobywającego kolejne sprawności – sami zestresowani, zapracowani, ale przecież nie robią tego dla siebie, robią to dla dziecka. Tylko, czy aby na pewno dla niego??

I z tą refleksją zostawiam już państwa, zabieram się za konkretne dokładanie do świnki skarbonki a więc za pracę zawodową – już grubo po 22-giej przecież ;)


19 komentarzy:

  1. ~weronika pisze:
    24 Luty 2012 o 19:58

    Witaj, ja również zgadzam się z ogólnym przesłaniem postu-nie zabierajmy dzieciom dzieciństwa!!!-nudy, radosnych, szalonych zabaw, wspólnie z nimi spędzonych chwil-teraz mają jedyny i nie-pow-ta-rzal-ny czas, aby tego wszystkiego skosztować, aby żyć bez pośpiechu, bez ciągłego „muszę”, „powinnam”, bez porównywania i oceniania…..to tak w skrócie i z tym z całych sil, serca i przekonania się zgodzę!
    Ale….jako logopeda i pedagog i mama także i człowiek również dopiszę: kiedy przychodzi do mnie dziecko 9 letnie, które zamienia głoski „k”na ” t” i „g” na „d”,a mama mówi, że pediatra powiedział, że to SAMO „wskoczy”, albo że ona myślała, że pierwsze dziecko pięknie mówiło od początku to to na pewno też zacznie…albo albo albo i tu sa różne powody…lub też dziecko 5-letnie nie mówiące nic i trafiające 1 raz!!!! do specjalisty!!!!-(nie będę podawać mnóstwa innych przykładów z mojej króciutkiej praktyki także z dziedziny pedagogiki)-to ja naprawdę jestem załamana, bo tak bardzo żal mi tych dzieci-tego, że teraz ta terapia będzie tak długa i mozolna, że takie nawyki bardzo trudno skorygować, że już tak bardzo ta wada wpłynęła na osobowość, że dziecko jest wstydliwe, niepewne, i ma milion innych problemów, które się tylko z tego wzięły….a wystarczyły tylko zasięgnąć porady.
    I naprawdę nikt tu nie mówi o zabieraniu dzieciństwa czy przesadzaniu!-to się raczej nazywa pomoc własnemu dziecku!
    Mam nadzieję, że mój głos zostanie należycie odebrany:)
    pozdrawiam serdecznie i gratuluję takiej fajnej gromadki!
    Odpowiedz

    ~K pisze:
    25 Luty 2012 o 11:37

    Oczywiście, oczywiście. Kłania się złoty środek – nie przesadzić ani z troską ani z beztroską ;)
    I to dopiero jest wyzwanie.
    Pozdrawiam i dziękuję.

    ~elwiska pisze:
    23 Luty 2012 o 20:57

    Podpisuję się pod Twoim postem.
    Choć nie ukrywam, że czasami daję się ponieść temu porównywaniu…
    Odpowiedz

    ~K pisze:
    25 Luty 2012 o 10:27

    Nie ukrywam, że ja też… niestety.
    Odpowiedz

    ~Monika pisze:
    23 Luty 2012 o 20:34

    hehehe, post wcielo, tak myslalam, wiec wystukalam nowy, a tu masz……;)))))))
    Odpowiedz
    ~Monika pisze:
    23 Luty 2012 o 20:33

    W Polsce generalnie chyba krytykuje sie wszystkich i wszystko? Tutaj zyje sie dla siebie i nie obserwuje sie tego moralizatorskiego tonu, zwlaszcza w sposobie wychowywania wlasnych dzieci (dopoki sie im oczywiscie krzywda nie dzieje, bo niestety czasem i tak bywa czy to w USA, czy w Polsce). Natomiast co do slow parenting to popieram, na wszystko w zyciu przychodzi wlasciwy czas. Serdecznie pozdrawiam. Monika (ta z Kanady, bo widze, ze mam tu imienniczke:)
    Odpowiedz
    ~Monika pisze:
    23 Luty 2012 o 20:22

    W Polsce generalnie chyba sie ocenia wszystkich i wszystko? Tutaj raczej kazdy zyje dla siebie i nie musi sie czuc z kazdej strony osaczony przez krytyke. Nie obserwuje sie tego moralizatorskiego tonu….zwlaszcza w sposobie wychowywania wlasnych dzieci:) Popieram slow parenting, na wszystko w zyciu przychodzi czas. Pozdrawiam serdecznie. Monika (ta z Kanady, bo widze, ze mam u Ciebie imienniczke;)
    Odpowiedz

    ~K pisze:
    25 Luty 2012 o 10:27

    Witam, już po wakacjach? Floryda kolejny raz spełniła oczekiwania?
    Odpowiedz

    ~synafia pisze:
    23 Luty 2012 o 13:13

    Och, bardzo Ci dziękuję za ten wpis. Pozwolisz, że go rozreklamuję wśród koleżanek?
    Odpowiedz

    ~K pisze:
    23 Luty 2012 o 14:05

    Ależ proszę bardzo :)
    Odpowiedz

    ~Monika pisze:
    22 Luty 2012 o 16:47

    Mądre słowa!
    Pozdrawiam serdecznie
    Mama Bliźniaków
    Odpowiedz

    ~K pisze:
    23 Luty 2012 o 14:06

    Dla jednym mądre, dla innych bzdury, jak to w życiu. Ale dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo madre slowa :) ciesze sie ze porownalas to do innego kraju.
    Ja wrocilam pol roku temu z Wlk. Brytanii, tam sie moja 3,5 letnia corka ur, chodzila do zlobka...i teraz tyle rzeczy mi sie nie podoba/razi mnie/dziwi mnie tutaj...ciesze sie, ze nie ja jedyna ;)
    Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czuć różnicę, prawda? Mnie najpierw śmieszyły częste, niewinne przecież, uwagi, porady, zdziwienia, że ja tego nie robię, tamtego nie robię, a to robię tak a nie tak.... Potem zaczęłam się martwić, że może powinnam inaczej, że coś robię nie tak, i trwało to jakiś czas, tak że faktycznie miałam poczucie, że wszystko nie tak, powinnam to, powinnam tamto, złą matką jestem, aż .... powoli zaczęłam rozumieć, że to nie we mnie tkwi problem lecz w wymaganiach, jakie są mamom stawiane w Polsce. I ogłupiającej atmosferze, jaka dotyczy małego dziecka. Kobiety nie ufają swojemu instynktowi i rozumowi, wszystko musi byc podparte specjalistą, narzucanym wzorcom i wymaganiom, wszystko rozlozone na czynniki pierwsze, nic nie jest proste, trzeba wymyslic ideologie do kazdego kroku dziecka.... To jakis obled. Do tego w USA obecnie mama domowa to jest KTOS, w Polsce odwrotnie - mama domowa to obecnie synonim kobiety bez aspiracji i ambicji; przeniosłam się z jednego świata w drugi i przeżyłam szok.

      Usuń
    2. Karinko, może w jakiś tajemniczych kręgach, może w jakiś innych Stanach mama domowa to jest ktoś ;) W tych Stanch które znam i które są moim domem od 10 lat to niestety nie zauważyłam takiego trendu. A kiedy wróciłam do pracy po trzech latach spędzonych z dzieckiem to czułam się jak przybysz z obcej planety. Często też zszokowane spojżenia sygnalizowały mi że nie bardzo dowierzają jak 30-latka może mieć 3 letnie dziecko. Nie tylko spojrzenia ale i rozmowy z współpracownikami.
      Moje 30-to paroletnie koleżanki z pracy na pytanie o dzieci odpowiadają: "Pewnie, nie wykluczam, może za kilka lat." A ja jestem bardzo zadowolona że urodziłam w wieku 27 :) I że miałam ten luksus wychowywania dziecka przez 3 lata. Choć nie oszukujmy się, nie jest to totalna sielanka i poczucie osamotnienia czy "uziemienia" kiedy cały znany mi dotychczas świat pędzi do przodu (beze mnie) nie jest mi obce.
      Wydaje mi się że dobrze jest popatrzeć na te lata z szerszej perspektywy. To jest pewien etap w życiu ale nie trwa wiecznie. I mija szybciej niż można by przypuszczać. Ale naprawde warto!Każdy świadomie wychowujący rodzic robi to na swój sposób który nie pasuje do żadnego zgrabnego schematu z kolorowych pism. To jakaś wypadkowa tego jak my sami zostaliśmy wychowani, co dla nas ważne, co nowe bo właśnie odkryte :) Ja czuję że to taki nieustający proces bo wszystie zmienne się bez przerwy ..:) zmieniają. Pozdrawiam - Agata

      Usuń
    3. Pozwolę sobie nie zgodzić się z tą opinią. Stay-at-home-mom w Stanach to jest ktoś. Szczególnie jeśli przyrównać to do Polski. To nie jest ktoś, kto decyduje się na tymczasowe pozostanie w domu dlatego, że się należy - bo wychowawczy czy macierzyński - ale dlatego, że chce i że... druga połowa bardzo dobrze zarabia i ich na to po prostu stać. A dla dzieci, wiadomo, lepiej jak mama w domu.

      To jest świadomy wybór, nie poświęcenie kariery, to styl życia. Ta kobieta w domu nie jest steraną matką Polką odliczającą dni do momentu, kiedy dziecko pójdzie do przedszkola a ona wróci między ludzi. To jest kobieta, która jest w swoim żywiole: jeździ na zakupy, zarządza domem, dziećmi, często pomocą domową typu sprzątaczka i niania, jeździ na zakupy, spotyka się z koleżankami, udziela się w szkole, w kościele (Amerykanie - to jest dopiero kościelny naród!), jeździ na zakupy, wydaje przyjęcia, biega, dba o dietę, chodzi na siłownię lub nie, zależy jak jej się chce. Czy wspominałam już, że jeździ na zakupy? ;)

      Znam kilkanaście takich kobiet, które całkiem świadomie urządziły sobie życie jako niepracujące zawodowo. I to nie jest model polski typu urodziłam to posiedzę w domu 3 lata i spowrotem do roboty. One nie wracają do pracy kiedy dzieci idą do szkoły. O ile idą bo często jest home schooling, tak modny w Stanach.

      Nie dziwię się trochę, że współpracownicy się dziwili kiedy wróciłaś do pracy po...3 latach. Osoboście nie znam nikogo w mojej korporacji czy wśród znajomych, kto rzuciłby pracę na tak długo po urodzeniu a potem chciał wrócić na rynek. Większość pracujących mam, tak jak piszesz wraca od razu. Te mamy domowe z wyboru, o których piszę to mniejszość. Zresztą, tak na marginesie, nie ma czegoś takiego jak "wrócić" po latach - po prostu starasz się o nową pracę po 3 latach bo jako pracownik już cię tam nie ma, to nie Europa żeby trzymali miejsce latami :( Jeśli pracujesz to pracujesz aż ci wody nie odejdą i wracasz po 2-3 miesiącach (bezpłatnego, jak zauważyłaś, w większości urlopu).

      O innych stay-at-home-moms myslimy, jasne, że odbieramy to przez pryzmat własnych doświadczeń.

      A jednak rynek nie kłamie, w Ameryce takie 'urządzone mamuśki' to niezła grupa marketingowa, odpowiednio duże samochody dla "soccer moms", odpowiednie menu w restauracjach na lunch dla dzieci, wyprzedaże na które tylko mamy nie pracujące mogą zdążyć rano!, programy telewizyjne, masa niepotrzebnych ale niezbędnych rzeczy do pomocy w kuchni, w ogrodzie, zajęcia dopołudniowe w bibliotekach, muzeach, na basenie dla dzieci, itd.

      A przede wszystkim brak stygmatu niezaradnej, umęczonej kobity-darmozjada na wychowawczym. I o tę różnicę mi chodzi ;)

      Ps. A że nie widać mam na placach zabaw wAmeryce za dnia? Nie wiem w jakim stanie mieszkasz, w Wisconsin było ich mnóstwo.

      Usuń
    4. Niestety to prawda. Tutaj w stanach podejscie jest zupelnie inne do wychowywania niz w Polsce. Mieszkam w Nowym Jorku, na placu zabaw jestesmy codziennie. Zauwazylam, ze ile nacji tyle metod wychowywania, ale co najsmieszniejsze nikt nikomu nie wytyka, ze robi sie tak czy siak. Kazdy zyje swoim zyciem.I mimo tego, ze wszyscy mieszkamy w NY kazde z dzieci wychowuje sie w swojej specyficznej kulturze:mieszance amrykanskiej wolnosci i rodzicielskich tradycji.Mnie sie to baaardzo podoba. Odkad urodzilam starsza corke bylam w Polsce kilka razy. Pierwszy raz jak mala miala zaledwie 7 miesiecy. Przezylam istny szok! Dobrze, ze mam duzy dystans do samej siebie i wiare w moj instynkt macierzynski, bo nie wiem jakby sie to skonczylo dla mojej corki;-)
      1. Ciagle ocenianie mojego sposobu karmienia dziecka. Podawalam corce sloiczki prosto z lodowki, dawalam jogurty prosto z lodowki, o ZGROZO pila ZIMNA wode! NIe podawalam malej sokow, a przeciez wszystkie wytyczne mowia o 150 ml sokow, itp, itd
      2. moje dziecko nie chodzilo na ZADNE rehabilitacje!!!!
      3.jak skonczyla rok zaczela pic pelnotluste mleko, a nie modyfikowane do 3 roku zycia
      4. majac rok jadla SAMA to co MY! Nigdy nie gotowalam osobnych obiadow dla niej.

      Przykladow mozna by mnozyc. Kazdy kto mieszka/al w USA czy w innym kraju niz Polska zauwazy roznice. Najbardziej uderza mnie w polsce nagonka na matki (mlodsze czy starsze) - kazdy wszystko wie lepiej,a przeciez tak naprawde matka zna swoje dziecko najlepiej.Niestety swiezo upieczone mamy, nie maja wiary w same siebie i zawierzaja lepiej wiedzacym "doswiadczonym" mamom. Nierzadko zle na tym wychodzac. Ja sie nie dalam.Ciezko bylo, ale warto. Teraz mam blzinieta i nikt nie wtraca sie, nie mowi jak mam wychowywac swoje dzieci, bo jasno i wyraznie okreslilam swoj stosunek do macierzynstwa przy Starszaczku.MOje dzieci, MOJE decyzje. Wszystkie decyzje sa wypadkowa mojej milosci i troski o nie. Mamy w Polsce powinny sie zawziac i nie ulegac tak presji otoczenia, bardziej uwerzyc w intuicje, SWOJA intuicje niz w opinie cioc "DOBRA RADA". Pozdrawiam
      MAMA TROJCY NY

      Usuń
  3. nie wiedziałam, że wyznaję slow parenting, ale opis pasuje do moich przekonań.
    jak dobrze, że nie mamy samochodu, a i praca wystarczajaco męcząca - pragnienie włączenia dzieci do wyścigu szczurów nie wygra :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tez nie wiedziałam ;) Gdzies, kiedys uslyszalam to okreslenie, przeczytalam co to i z czym sie je no i mi pasuje, ze to o mnie.

      Usuń
  4. ~wiolka pisze:
    27 Luty 2012 o 15:25

    też tak to czuję, ufff
    Mama bliźniąt
    Odpowiedz
    ~Mika pisze:
    26 Luty 2012 o 15:37

    Acha , i jako osobą tez nosząca aparat foto prawie wszędzie :-))) ciekawa jestem do jakiego modelu się przymierzasz??? Też właśnie jestem na etapie wymiany …. i sie już gubię …
    Odpowiedz
    ~Mika pisze:
    26 Luty 2012 o 15:36

    Bardzo, ale to bardzo podoba mi się Twoje podejście do rodzicielstwa. Dbasz o dzieci i ich rozwój jak należy, widzę po wpisach, że nie brakuje im żadnych bodźców zewnętrznych potrzebnych do rozwoju, ale nie przesadzasz, jak to teraz w Polsce jest modne…. Niestety większość matek tak sądzi…. Cieszę się, że są jeszcze rozsądne, mądre osoby, nie poddające się wyścigowi szczurów!!!! I chwała niech Ci będzie za to!!

    OdpowiedzUsuń
  5. Rzuc linkami swemi o slow parenting, prosze. W Krzemowej Dolinie ani slychac o tym zjawisku, nad czym ubolewam, bo moja 4latka wlasnie staje do wyscigu szczurow w lokalnej podstawowce od sierpnia i jestem przerazona (5latki czytajace HP, a ona nawet liter nie zna). ag_ag@gazeta.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Hehe, w Dolinie Krzemowej to chyba rzeczywiście nie usłyszysz o slow parenting :) To specyficzna kraina jeśli chodzi o wyścig szczurów, żeby nie powiedzieć epicentrum... Zazdroszczę pięknych widoków i nieskończonych możliwości. Nie zazdroszczę cen :) W googlu można wyszukać co się chce nt. slow parenting, pierwszy z brzegu z CBC Health http://www.cbc.ca/news/health/story/2012/01/06/slow-parenting.html czy z NY Times http://parenting.blogs.nytimes.com/2009/04/08/what-is-slow-parenting.
    Życzę powodzenia w zerówce od września.

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej, dziekuje bardzo. Wlasnie takie mam wrazenie od jakiegos czasu, ze jestem w epicentrum wyscigu szczurow ze smoczkami. :( Biedne te moje dzieci. ag_ag

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja od prawie 10 lat wychowuje dziecko w US i mam trochę inne spostrzeżenia na temat: "slow parenting" po amerykańsku. Po pierwsze to zdecydowana większość mam wraca do pracy bardzo szybko po porodzie - nie ma tu żadnej pro-rodzinnej polityki w tej sprawie i u mnie w pracy na przykład przysługuje po urodzeniu lub adoptowaniu dziecka aż 2 tygodnie płatnego macierzyńskiego. Reszta - bezpłatna i jeśli będą wyrozumiali to pozwolą wrócić na dawne stanowisko pracy. W biurze na 10 młodych mam, jedna zdecydowała zrezygnować z pracy i sama wychowywać maluszka. Reszta zatrudnia nianie lub dziecko ląduje w żłobku od 2-3 miesiąca życia. W parku czy na placu zabaw w tygodniu rzadko spotyka się dzieci z rodzicem.
    Druga sprawa to dzieciaki są naprawdę bardzo różne: mój syn zawsze lubiał spędzać czas w domu, budować z klocków, czytać czy bawić się plasteliną. Chyba nigdy jeszcze nie usłyszałam od niego:"Mamo, ja się nudzę!" Ale jego dobry kolega uwielbia wszelkie zajęcia pozaszkolne, spóbował już chyba wszystkich możliwych sportów, zajęć plastycznych, muzycznych, harcerstwo itd. I nigdy nie ma dość. On lubi być w ruchu, z nowymi ludźmi i w nowych okolicznościach. I wreszcie po trzecie: absurdy, w tym edukacyjne istnieją na całym świecie. Córka mojej lekarki jesienią wybiera się do "zerówki". Rodzice postanowili żeby uczyła się w szkole publicznej. Sytuacja wygląda tak że aby dostać sie do tej szkoły, 4-latki muszą przejść testy wiedzy. Wiedzy którą de facto powinny zdobyć w zerówce. Zdeterminowani rodzice nagminnie zapisują swoje dzieci (4-ro letnie!) na korepetycje żeby zwiększyć szanse na przejście tych testów.
    Ja myśle że dużo zależy w jakim środowisku rodzina funkcjonuje. Wiadomo że trudno przeciwstawić sie presji. W Polsce "czynnikiem nacisku" jest ogólnie stosowany negatywizm i krytykanctwo. Taki bardziej werbalny niż rzeczywisty - bo jeśli już kogoś o takie negatywne nastawienie zagadniesz bezpośrednio to okazuje się że wcale tak surowo się nawzajem nie oceniają i właściwie to są z życia zadowoleni :) Przetestowałam osobiście :)
    Pozdrawiam Karinę i wszystkie mamy! Miłego weekendu!

    OdpowiedzUsuń
  9. Pisze po raz pierwszy, ale czytam od dluzszego czasu. Na Twoj blog trafilam jak sie dowiedzialam, ze bede mama blziniakow. Czytajac o Tobie i Twojej rodzinie zdalam sobie sprawe, ze podolam. Wszak ja mialam miec tylko starsazaka + dwa, a ty mialas trzy!
    Pisze, bo sama zauwazylam ten nieszczesny ped szczurow. Moja starsza corka ma 3,5 roku. Nadal jest ze mna w domu. Milo spedza czas ze mna i siostrami. Nie angazujemy sie w zadne wyscigi, nie zamierzam na sile jej uczyc czegos. Jesli widze, ze ja cos interesuje to zaglebiamy temat, ale wyznaje zasade, ze dziecko idzie do szkoly zeby sie uczyc, a nie po to, zeby udowodnic, ze juz wszystko umie. Lubie z nimi siedziec w domu. Nie uwazam, ze przez to cos trace, cos mi umyka. Napracuje sie jeszcze, a dziecinstwo moich dzieci jest tylko jedno. Niestety czas szybko leci, dzieci rosna, za szybko...Wczoraj przegladalam fotografie i to niesamowite jak w przeciagu kilku miesiecy dzieciaki traca ten "bejbisiowaty" wyglad, tez pyzate buziaki, zaokraglone ksztalty............nagle patrzysz na mala dziewczynke/chlopczyka i nie wiesz kiedy ten czas tak zlecial. Uwazam, ze rodzice jak i dzieci powinni czerpac ile sie da z tych pierwszych lat, a na wyscig szczurow zawsze sie zalapiemy. Pozdrowienia z NY

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. BARDZO mi się podoba to, co napisałaś: "dziecko idzie do szkoly zeby sie uczyc, a nie po to, zeby udowodnic, ze juz wszystko umie". Tez tak to czuję. Pozdrawiam serdecznie Ciebie i szczęśliwą rodzinkę :)
      KG

      Usuń
  10. Kochana nie ma co się przejmować złośliwościami rywalizacją, którą tak naprawdę tworzą dorośli a nie dzieci!! Tak sobie myślę, a może pociechy będą chciały zmienić kraj na jakiś inny - przecież żyjemy w UE, świat to globalna wioska, nie ma co brać udziału w polskim wyścigu - za granicą jest mniej stresowo i po co "szkolić dzieci na nerwicowców" nie ma sensu!! Bądzmy sobą!!B.

    OdpowiedzUsuń
  11. dziękuję za tę notkę. bardzo!
    i ja też wierzę, że w PL to się zmieni. może właśnie dzięki takim osobom jak Ty. xx
    asia

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...