Po powrocie z miesięcznych wakacji nad Bałtykiem, domu na podkrakowskim wzgórzu prawie nie poznałam. Ogród zlewany systematycznie w czasie Małopolskich nawałnic wystrzelił w górę i na boki, złapałam więc za sekator i tnę do dziś.
Roboty jest sporo; cięcie to najważniejsze zadanie w małym ogrodzie. Przynajmniej dla mnie :) Przycinam, formuję bez litości, wszystko ma być docięte, ujarzmione i niewybujałe. Przy okazji znalazłam nowe miejsca na obsadzenia, dokupiłam kilkanaście bukszpanowych kulek, trochę żurawek caramel, nową sosnę limbę, trochę kamyczków, surfinii na posezonowej wyprzedaży za kilka złotych, obsadzam, przesadzam... normalka.
W domu rzucam się chaotycznie od pokoju do pokoju, tak już mam, że po powrocie z podróży mam głowę pełną pomysłów, nieprzepartą ochotę na zmiany, oczyszczenie atmosfery i prześwietlenie najgłębiej schowanych pokątnie skarbów. Wyrzucam, sortuję, zamieniam, przestawiam. Oczyszczam dom z rupieci. A w głowie już sto pomysłów na nowości.
Podróże dobrze mi robią na pracę nad sobą i otoczeniem :)
Dzieciaki przepadły po powrocie w swoich królestwach, niewidziane dawno zabawki zyskały na atrakcyjności, jest spokojniej i ciszej niż na wakacjach, bo towarzystwo rozeszło się po piętrach i mniej ich słychać. No, z wyjątkiem czasu ogrodowo-trampolinowego, bo wtedy drą się jak stado małp wypuszczonych z klatki...
Ale do rzeczy. Nie planowałam dzieci zapisywać na żadne półkolonie w Krakowie, bo uważam, że mają całkiem niezłe wakacje na licznych wyjazdach a przez te trzy tygodnie w domu będą mogli nieco... odpocząć, a czas wolny zorganizować sobie za pomocą rodzeństwa, kolegów, koleżanek i - dla starszaka szczególnie - sprzętów typu Xbox (Minecraft), tablet (Minecraft) i komupetr (Minecraft). Przez pięć nadmorskich tygodni miał Kubuś post Minecraft'owy, więc sobie chłopak teraz odbije, myślałam :)
Ale okazało się inaczej. W Hornie, klubie żeglarskim na krakowskich Bagrach, znalazło się wolne miejsce w turnusie półkolonii żeglarskich, na które zapisany był przyjaciel Kuby. Poszli więc razem, Kuba i Krzyś, woziliśmy ich na zmianę przez tydzień na 8 rano, odbieraliśmy o 17 i okazało się, że mój Kuba załapał bakcyla, bo najbardziej podobało Mu się w przedostatni dzień, kiedy wiała dobra czwórka ostrząc do piątki. A na małym optimiście cztery w skali Beauforta to już jest przeprawa. Szczgólnie dla żółtodzioba.
Zdjęcia są z ostatniego dnia półkolonii, w którym oprócz regat końcowych młodzież przeszła także chrzest żeglarski. Na ten chrzest dojechaliśmy wszyscy w piątkowe, świąteczne popołudnie i choć nie udało się nam pożeglować rodzinnie to zdjęć trochę mamy.
A co do żeglowania to nic straconego, bo jutro wyjeżdżamy na Mazury. Całkiem nowy rozdział z naszym życiu: żagle z dziećmi. Ahoj, przygodo!
Do zobaczenia.


Więcej informacji o Hornie tutaj.